piątek, 26 czerwca 2009

Monastyr


Chmarnik powoli zbliżał się do wsi. Nie śpieszył się, nigdy się nie śpieszył, a szczególnie, gdy wchodził do obcej wsi. Nie bał się psów, które miały do niego taki sam stosunek jak on do nich. Miał je tam, gdzie niedawno spotkany chłop kleszcza w zeszłym roku. Nie wiedzieć czemu psy nie lubiły go, ale też się bały i unikały jak mogły. Gdy się pojawiał we wsi, psy znikały. Natomiast był dyskretnie obserwowany przez mieszkańców, szczególnie tych starszych, co już niejedno w życiu widzieli. Bez trudu odgadywali jego zajęcie i próbowali trzymać wszędobylskie dzieciaki z daleko od niego. Szedł powoli, nie chciał, żeby później gadali, że sfrunął kominem. I tak często się trafiał jakiś, co był gotów przysięgać, że widział jak chmarnik lądował na miotle na pobliskiej łące. Nie dziwiło go nawet, że okoliczne pola były puste, poprzedniej nocy była niesamowita ulewa. Co prawda nie miał z tym nic wspólnego, ale podziwiał siły przyrody bez zazdrości zawodowej. Teraz też pogoda nie zachęcała do przebywania na zewnątrz, wiał porywisty wiatr, który przeganiał kłębiące się chmury po niebie, jak pastuszkowie konie na wieczorne pojenie. Czuł, że jeszcze w nocy będzie ulewa, by rano wyszło słońce na bezchmurne niebo. Nagle z krzaków dało się słyszeć beczenie kóz. Na drogę najpierw wyskoczył kozioł, chmarnik stanął niepewny, takich spotkań nie lubiał. Kozioł obrócił głowę w stronę krzaków. Zameczał. Z krzaków wyskoczyły młode koźlęta i koza. I całe stadko nie oglądając się na stojącego człowieka ruszyło do wsi. Chmarnik już miał ruszyć za nimi, gdy usłyszał łamanie z krzaków, z których z impetem wypadł na drogę staruszek. Właściwie to wyglądało jakby stamtąd wyleciał lub został wyrzucony, a że temu towarzyszył przeraźliwy okrzyk bólu, wrażenie było dosyć rzeczywiste. Przewrócił się na drodze, by zaraz szybko się poderwać i już miał puścić się pędem do wsi, gdy zobaczył chmarnika.
- Panie ratujcie! Kozioł mnie bodzie! - w jego oczach był paniczny lęk - o widzicie z krzaków cap wyskoczył taki czarny cały.
O ile wcześniej chmarnik i może miał niedomknięte usta nie wiadomo czy ze zdziwienia czy ze zmęczenia to teraz rozdziawił je na całość szerokość bowiem z krzaków nie wyskoczył ani kozioł ani czarny ani rogaty. Jednym słowem nic.
- No jak to panie! Nie widzicie na drodze piekielnik stoi! Ratujcie! - staruszek pokazywał palcem na drogę.
Mocną mają okowitę w tej wiosce. Chmarnik już się ucieszył na samą myśl. A może chleba się najadl ze sporyszem, ale wtedy inne by miał oczy. Dużo rzeczy mógł zjeść, a czym popić, pewnie tym co zwykle.
- Coście dziadku jedli... - urwał wpół bo dziadka coś podrzuciło w bok, jakby oberwal w biodro czymś dużym. Tylko, że nic nie widział na drodze. Chmarnik przetarł oczy kułakiem i znowu rozdziawił usta - Ki diabeł!
- No diabeł, bies, boruta! - rozdarł się dziadek - Pomożecie czy nie?
Chmarnik niewiele myśląc zamachnął się kosturem i uderzył w okrąg wkoło siebie na wysokości bioder. Trafił. Poczuł opór. Poprawił na odlew. Znowu wziął zamach patrząc, gdzie zwrócone są oczy dziadka. Znowu trafił i znowu poprawił na odlew.
- O! Ucieka! Stanął! - dziadek początkowo ucieszony, teraz schował się za chmarnika, a ten pogroził kosturem capowi, którego nie widział. Niesamowite uczucie - pomyślał.
- A teraz ucieka! Ty chędożony.......- dziadek popisał się znajomością słów za które pop dawał solidną pokutę - A wam panie dziękuję! Ciągle go spotykam a nikt we wsi mi nie wierzy. Gadają, żebym przestał chlać. A to niby skąd się wzięło?
Dziadek spuścił spodnie pokazując potężne siniaki na udach i pośladkach.
- Hmm, może żeście się po pijaku przewrócili - podsunął chmarnik.
- No tak też gadają, ale żeście mnie zratowali, to wam wybaczę - dziadek wykazał się wspaniałomyślnością - chodźcie na wódkę do karczmy. Dużo wam winien jestem?
- Nic. Umowy nie było żadnej, zwykła pomoc na drodze, ale napić się mogę. - Chmarnik był zadowolony z zawartej znajomości.
- To chodźcie - dziadek wskazał na wieść palcem - ale ten wasz kijaszek to jakiś niezwyczajny, bo wiecie ja już próbowałem się bronić pałami, ale się zawsze łamały, a ten jak z żelaza.
- Bo wiecie nie chodzi z czego jest broń, ale kto ją robił i kto ją w garści trzyma.
- Prawdę gadacie, wyście przecież ten sławny chmarnik - dziadek wykazał się znajomością plotek - nie gniewajcie się, ale kalectwo was zdradza.
- Nie gniewam się. Wiem. - chmarnik umilkł.
Dziadkowi jakby niesmak było, że się tak wyrwał, więc też milczał. Uszli tak kawałek.
- Wiecie, że to czart szuka do was przystępu. Może chce was w pijanym widzie na gałąź ze sznurem zaprowadzić. - chmarnik ostrzegł dziadka - ale jest na to rada.
- Tak wiem. Nie pić - dziadek na szczęśliwego nie wyglądał.
- Nie, nie to! - chmarnik zachichotał - jest sposób, ale tym razem to was będzie kosztować pieniądze, a nie kolację.
- Kolację - dziadek otworzył gębę ze zdziwienia, ale nie zdążył jej domknąć bo chmarnik go pchnął otwierając nim drzwi do karczmy.