czwartek, 18 listopada 2010

Przełęcz


Wreszcie przełęcz. Przysiadam przy kapliczce, by złapać chwilkę wytchnienia po niedługim jakkolwiek podejściu. Cisza otulona lasem. Ta cisza bieszczadzkiego lasu mówi wprawnemu słuchaczowi, kto biegnie w poszukiwaniu posiłku, kto demonstruje siłę na swoim terytorium, kto rozpaczliwie woła rodziców o jeszcze jeden kęs. Nie mam złudzeń, od momentu wejścia do lasu jestem przedmiotem uwagi zwierząt, jestem intruzem. Mimo, że nie stanowię zagrożenia większość obserwuje mnie z bezpiecznej odległości, a niektóre ostrzegają cały las przed nadejściem człowieka. Podchodząc pod górę słyszałem trucht na stoku poniżej, rytmiczny i miarowy - nieśpieszny, nawet nie próbuję zobaczyć właściciela tak lekkiego kroku, nie mam szans na spotkanie z wilkiem czy rysiem jeśli on tego nie zechce. Przy kapliczce znajduję świeże kwiaty zarówno we flakonach jak i posadzone wkoło. Rozpoznaję kwitnący gatunek, to pierwiosnka jakiej pełno na okolicznych łąkach. Mimo, że wsie w obu dolinach pod przełęczą nie istnieją od kilkudziesięciu lat (Tyskowa i Łopienka)ciągle ktoś znajduje czasu i sił, by pamiętać o kapliczce, która cudem ocalała. Wydaje się, że jedynie pamięć dobrych ludzi jest milczącym świadkiem nienawiści jaka toczyła naród, co gorsza nadal toczy. Zastanawiam się jak kilkadziesiąt lat temu sąsiedzi czy rodzina szli tędy w niedzielne popołudnie do drugiej wsi na zabawę czy spotkanie rodzinne. Na pewno przy kapliczce przystawali na chwilkę, wówczas nie godziło się inaczej. Dzisiaj zabiegani, w rytmie pościgu utraconego czasu turyści strzelają szybkie ujęcia i biegną dalej. A wystarczy usiąść, zamknąć oczy, dotknąć ręką zimnego muru, by miejsce przemówiło...