środa, 27 maja 2009

Monastyr


Ciężko było się żegnać i jemu i jej, dziecko też rączki wyciągało i kusiło łzami w oczach by został. Rozsądek jednak podpowiadał, że czas w drogę, zresztą obiecał, a jakiś honor zawodowy trzeba mieć, przekonywał sam siebie. Przez te pożegnania nie wyruszył wczesnym rankiem jak chciał, ale bliżej południa. Dzień był paskudny, zimny i dżdżysty, w sam raz na daleką podróż. Nikogo na drodze i lżej iść niż w upalny dzień, byle tylko nie lało się na głowę. Nie tęsknił za ludzkim towarzystwem na drodze, jego podwieźć i tak nikt nigdy nie chciał, zbójców się nie bał, to raczej oni go unikali jak trędowatego. Co innego zwierzęta, jedną przygodę już miał, wyjątkowo pechową. Z tego wszystkiego to deszcz leją cy się za kołnierz był najgorszy, ale dotychczas jedynie czasami mżyło. Droga była kamienista, tyle że usiana kałużami, więc szedł zygzakiem. Powoli piął się pod górę, by za chwilę wejść w las.
- Stój! Poczekaj! - głos starczy, dychawiczny zabrzmiał z niedalekiego krzaka. Z zarośli wychylił głowę dziad, zaniedbany jak to tylko możliwe. Długie strąki włosów i brody niemytych od wielu dni wisiały mu na ramionach i piersi. Ubranie nie dość, że polatane jak to tylko możliwe, to jeszcze było już dziurawe w wielu nowych miejscach. Przez plecy miał przewieszoną torbę, a w ręku dzierżył kostur. Wypisz wymaluj dziad.
- Czego chcecie dziadku? - starał się być miły.
- Bo taka sprawa jest, wiecie. Ja się boję przez ten las sam iść, bo tam ponoć straszy. I tak czekam na kogoś, zawsze raźniej w kupie. - dziad nie owijał w bawełnę.
- A że ja kulawy jestem to i uciec wam będzie łatwiej nie? - chmarnik wykazał się domyślnością.
- Skoro tak mówicie.... - dziad ze śmiechu mało się śliną nie zaksztusił.
- Dobra, dobra. Chodźcie. Czasu szkoda, bo nas jeszcze w tym lesie mrok zastanie.
Dziad spojrzał na chmarnika i uśmiech mu zamarł na twarzy. Ruszył za nim lekko zgarbiony jakby krok lub dwa lekko z tyłu. Ale nie wytrzymał długo z własnymi myślami i zaczął:
- Skąd idziecie?
- Stamtąd - chmarnik wskazał palcem za siebie.
- Aha. To myślę, że tam - dziad wskazał palcem przed siebie.
- No Bóg wam bystrości nie poskąpił - zakpił chmarnik - lepiej gadajcie co to w tym lesie straszy? Rusałki chłopów pijanych na pokusę wiodą, rano ich głowa boli, bo jakby co mogli to by co innego bolało - kpił ciągle chmarnik.
- Nie kpijcie. I ja widziałem i inni opowiadali. Ponoć kiedyś tu bitwa była, nasi wygrali, ale kniaź kazał tutaj wszystkich jeńców stracić. Niewierni byli, to ich dusze się po tym lesie plączą teraz zawieszone jakby nieumarłe. Ludzie gadają, że kto z drogi zejdzie to życie traci w tym lesie. Razu jednego jak sam szedłem, stanąłem za potrzebą. Nijak mi było sikać na drodze, to tak z boku bliżej krzaka i wtedy.....
coś na mnie białego skoczyło, tyle co zdążyłem odskoczyć na drogę. Ale spodnie cale zalałem. Śmiejcie się, oby was to nigdy nie spotkało.
- Mi to nie grozi. Anim strachliwy ani pod wiatr nie leję - chmarnik miał coraz lepszy i bardziej zjadliwy humor. Dziad zamilkł. Chwilę szli w milczeniu. Mgła jak to mgła, w lesie zgęstniała, przesłoniła już drogę, tak że widoczność była na kilka metrów. Na domiar złego, znowu zaczęło mżyć.
-Upiorna pogoda, jak coś w tym lesie straszy to ma szansę jak nigdy - pomyślał chmarnik. Ale uszli już spory kawałek i nic się nie działo.
- Zapalicie? - dziad długo milczeć widać nie umiał, wyciągnął rękę z papierosem.
- A dajcie - chmarnik miał swoje, ale co miał cudzego nie spróbować.
Zapalili. Dym był jakiś taki osobliwy w zapachu. Chmarnik skądś znał ten zapach, ale nie mógł sobie uświadomić skąd.
- Łykniecie? - w rękach dziada pojawiła się flaszka.
Zanim się chmarnik zdążył opowiedzieć, już przechylał butelkę i pociągnął sobie solidnie. Zaciągnął się papierosem, dym wypełnił płuca, zrobiło mu się ciepło i tak błogo i leniwie. Chętnie by sobie siadł. Coś mu nie pasowało. Dziad zaczął jakąś opowieść o dziewkach na jagodach, które spotkał zeszłego roku. Jego głos dobiegał teraz jakby z oddali. Chmarnik zgasił papierosa po kryjomu i schował w kieszeń. Zaciągnął się wilgotnym powietrzem, które przyjemnie wypełniło płuca i schłodziło piersi.
- O spaliliście! Tak szybko! Chcecie jeszcze jednego? - zdziwienie dziada nie było udawane.
- A dajcie - chmarnik palić nie zamierzał, znaczy zapalił papierosa, ale tylko trzymał w ustach udając, że się zaciąga. Dziad i tak nie zwracał uwagi, bardziej pochłonięty opowieścią z rzadka tylko zerkając czy się papieros nie kończy chmarnikowi. Co chwila też proponował łyk napitku, czego chmarnik nie odmawiał również udając, że pociąga. Mimo, że się pilnował dalej go mroczyło, ale i tak się już czuł lepiej niż przy pierwszym papierosie. Zauważył przy drodze rosnący na poboczu czosnek niedźwiedzi, udał że się potknął o kamień i łapiąc równowagę zerwał główkę i wsadził za pazuchę.
- Oj coś was ściąga na pobocze. Łyknijcie dla równego chodu. - dziad wykazał się humorem. Chmarnik znowu udał, że pociąga łyk.
- Czy ta droga nie była kamienista na początku? - przez to jak go mroczyło i jak cały czas zerkał kątem oka na dziada nie zauważył jak gdzieś w lesie skręcili w jakąś boczną drogę.
- Eeee zdaje się wam, ta sama droga cały czas - dziad pociągnął łyk.
- Pewnie macie rację, wyście już tędy chodzili. - chmarnik udał, że jest uspokojony.
Droga schodziła teraz ostro w dół do doliny, z gęstniejącej mgły przebijał gdzieś szum strumienia. Nagle droga się urwała na brzegu bagna.
- Ki diabeł? - chmarnik rzadko kiedy w życiu bywał taki zdziwiowony. Poczuł, że ręce dziada zaciskają się na jego ramionach popychając go ku zielonej toni. Odwrócił się gwałtownie odpychając ręce od siebie. Na przeciwko zobaczył tą samą postać, którą spotkał przed lasem, tylko oczy były jakieś inne, błyszczące i czaiło się w nich coś złego. Skóra stała się blada, a wargi sine, na nich zaś błąkał się zwycięski uśmiech.
- Pójdź ze mną - to już nie ten głos dziada. Ten był hipnotyzujący, coś pomiędzy prośbą i rozkazem. Chmarnik wiedział, że gdyby był bardziej odurzony, nie miałby najmniejszych szans. Wykonał znak krzyża zamaszysty jak tylko mógł. Uśmiech z twarzy istoty znikł. Pojawił się wyraz wściekłości, bo zrozumiała, że nie ma władzy nad człowiekiem takiej, jak sobie zamierzyła. Rzuciła się do przodu chwytając za ubranie na piersiach chmarnika, materiał puścił ukazując rozgniecioną główkę czosnku. Z piersi strzygi wyrwał się ryk, puściła człowieka i cofnęła się parę kroków skurczona do ziemi, wyglądało jakby sok z czosnku opryskał jej twarz. Nagle ryk zmienił się w wycie, by przejść znowu w śmiech dziki i niepohamowany. Podniosła gwałtownie głowę ukazując imponujące kły w dzikim śmiechu. Odtrąciła chmarnika i skoczyła w wodę. Śmiech zamilkł nagle. Las ucichł. Chmarnik wytrzeźwiał w jednej chwili. Szybko ruszył drogą z powrotem. Sam nie wiedział kiedy znalazł się z powrotem na drodze głównej i kiedy go ta wyprowadziła za las. Stanął. Zobaczył furmankę. Gdy podjechała bliżej chłop na wozie nie wytrzymał:
- Samiście panie przez gruszkowy las szli?
- Zaraz sami? zaraz sami? Ale gruszek to tam nie ma, posadzić musicie - chyba nie do końca go odurzenie puściło.
Chłop się przeżegnał i pognał konia batem.
Chmarnik wsadził ręce w kieszenie, poczuł, że ma jeszcze papierosy. Wyciągnął wszystkie, rozdarł papier. Teraz zrozumiał skąd zna ten zapach, to była lulecznica. Miał szczęście, że podstęp nie był bardziej wyrafinowany.

piątek, 22 maja 2009

Monastyr


Chmarnik wpatrywał się przez przymrużone oczy w słońce prześwitujące pomiędzy liśćmi. Upalny dzień był nie do zniesienia, dlatego siedział pod drzewem rozkoszując się zimnym piwem. Wystarczająco daleko od domu znachorki, by nie być zaczepianym przez malca, którego jej oddał pod opiekę. Choć lubił go bardzo i ją też, chciał mieć chwilkę spokoju, musiał przemyśleć pewne sprawy. A leniwy nastrój upalnego dnia się świetnie do tego nadawał. Każdy kolejny łyk zimnego piwa chłodził nie tylko piersi wypełnione gorącym powietrzem napływającym od łąk, ale też w przedziwny sposób ochładzał głowę pokrytą potem. Rozkoszował się chwilą, bo wiedział że wiele mu już ich nie przyjdzie spędzić w tym jakże gościnnym domu. Musiał odejść, zaoszczędzone pieniądze się kończyły, znachorka namawiała go by został, ale wiedział, że ani on nie umiałby osiąść w jednym miejscu, a ni że sielanka by trwała długo. Jakkolwiek był przekonany, że będzie tu częstym gościem. Nocami słyszał wycie wilka. Wiedział, że nie tylko on chce wiedzieć jak będzie wzrastał chłopiec i czy znachorka nie będzie potrzebowała wsparcia, chociażby materialnego. Ciężko będzie wyruszyć, ale tak musi, ciągle odwlekał ten moment. Usłyszał męskie głosy od chałupy. Na ścieżce zobaczył chłopów zbliżających się w jego stronę. Było ich trzech ubranych w odświętne stroje, ale bez przepychu, zwykli mieszkańcy tych stron. Ożywili się gdy go zobaczyli, ale rozmowa umilkła. Stanęli dwa kroki od niego i otoczyli go półkolem. Popatrzyli po sobie niepewni, który ma zacząć. W końcu najstarszy odchrząknął i przestąpiwszy z nogi na nogę przemówił:
- Wiemy żeście panie chmarnik, znachorka nam wskazała drogę.
Nie zamierzał bardzo ułatwiać im zadania, popatrzył w oczy mówiącemu i milczał.
Stary westchnął, podrapał się po głowie jakby to coś mogło pomóc i ciągnął dalej.
- No bo mielibyśmy dla was pracę, tylko nie wiemy czy się zgodzicie.
- To akurat chyba kwestia ceny - chmarnik uśmiechnął się rozbrajająco jak tylko umiał. Nie wyszło mu, jak zwykle zresztą. Teraz to już żaden z chłopów nie wiedział, gdzie ma patrzeć. Każdego interesowało co innego - liście, trawa, pień drzewa. Jeden z młodszych szturchnął starego. Ten splunął w bok jakby na mimowolnie na urok i wydukał:
- Bo u nas pod wsią dawno temu osiedlili się zakonnicy. Znaczy monastyr wybudowali. Od lat pomagali, msze prawili, ludzi leczyli i nauczali. Tylko dwa lata temu jak się przeorowi się zmarło i nowy nastał coś się zmieniło. Coś im się w głowach porobiło, żeby nie powiedzieć inaczej. Ciągle im żarcia brakuje, bo i postów nie przestrzegają. Ludziom roboty cięgiem wyznaczają w polu, bo oni niby na modłach. Wiem ci jakie to modły, bo dziewki ze wsi na nie ciągają i co rusz który lata do piwniczki po bukłaczek.
- Skargę do biskupa zanieście - chmarnik nie musiał się ironicznie uśmiechać, sama propozycja była ironiczna.
- Oj bylim panie, dwa razy bylim. Nie pomogło nic. Biskup ich wychwala, że niby pracowici i że duże datki wysyłają. Dość już tego mamy. Ostatnio dziewki na noc do dom nie wracają po parę nocy. Rekolekcje co miesiąc niby. To my przyszli pomocy szukać u was.
- Aha.. Wiecie, że ja chmarnik. To niby jakiej ja pomocy mogę wam udzielić?
- My wiemy panie, żeście propastnyk też. Wasza sława sięga daleko, każdy dziad o was teraz opowiada po wsiach i jarmarkach.
- No to jak taki sławny jestem to pewnie i nie tani?
- O tym zaraz pogadamy. Myśmy myśleli żebyście nam pomogli z tymi zakonnikami, znaczy żeby się ich pozbyć.
- Czyś Ty chłopie z drabiny na głowę upadł - tym razem szczere zdziwienie chmarnikowi wyszło bez problemu - jednym piorunem mam załatwić ilu to zakonników? Kilkunastu? Kilkudziesięciu?
- Nie, nie panie. My jakby ich chcieli mordować to byśmy zbójów najęli, ale my ich krwi na rękach nie chcemy mieć. Myśmy myśleli, że może by im tak się monastyr od pioruna spalił......
- A sami byście nie mogli? I taniej i szybciej.
- Ofiarował się jeden głupek wioskowy, że sprawę załatwi, ale przecież oni głupi nie są. Pożar rzecz normalna, zdarza się. Odbudują i tyle, i będzie po staremu. Dlatego musi to być coś, co ich przekona że to siły nieczyste, albo kara boska.
- Aaaaa. No niegłupio żeście to sobie wykombinowali. I niby ja mam być tą siła nieczystą co karę boską sprowadziła. Znaczy ja mam wymyślić jak to zrobić, żeby uwierzyli i się wynieśli - chmarnik był szczerze zadziwiony przemyślnością chłopów.
Teraz chłop nieco stracił na pewności siebie, której i tak nie miał za wiele. Stał i tylko kiwał głową z każdym słowem chmarnika.
- Tak panie. Zapłacimy ile chcecie.
- No widzę, że wy we wszystkim to mądrzy jesteście, ale targować to się nie umiecie.
- Zgadzacie się panie?
- Wracajcie do wsi ludkowie - chłopu mina się wydłużyła - przyjdę po was za dwa dni, razem jak przybędziemy będzie to podejrzane.
Chłopi wyszczerzyli zęby jakby zobaczyli pół litra przed każdym z nich na stole. Zaczęli się kłaniać w pół.
- Dziękujem panie, będziemy czekać.
Odwrócili się i pomaszerowali grzecznie ścieżką.

czwartek, 7 maja 2009

Przeklęty


Oddech parował w zimnym powietrzu nocy. Para unosiła się i rozpływała mgliście przed oczami. Chmarnik siedział w lesie na tym samym co ostatnio przydrożnym kamieniu. Czekał w mrokach bezksiężycowej nocy na wschód słońca. Nie bał się lasu, choć wiedział z doświadczenia, że gdy noc obejmowała las w posiadanie ograniczenie wzroku jako zmysłu na rzecz słuchu sprawiało, że wielu ludzi dostawało ciarki na grzbiecie. Tym silniej było to powodowane odmiennymi odgłosami nocnymi niż dziennymi, a słuch dodatkowo podpowiadał przestraszonej wyobraźni niestworzone historie. Chmarnik spokojnie się wsłuchiwał w otoczenie. Czekał sam. Wilczyca gdzieś znikła o zachodzie słońca, wiedział, że wróci na czas. Mocno ciekawiło go co jeszcze przemieniona dziewczyna umyśliła sobie zrobić tej nocy. Zanim zapadł zmierzch ułożył na drodze stosik na ognisko, dbając o to, żeby w jego skład wchodziły kawałki drzewa z belki, której użył do rozpalenia ogniska koło studni dnia poprzedniego. Był niemal pewny, że właśnie rozpalenie ogniska z pozostałości domu starej znachorki przywołało jej ducha, który nie mógł odejść tak jak chłop, którego przeklęła za życia. Miał nadzieję, że stara miała rację, że gdy w jednym miejscu spojrzą na siebie ona, córka i chłop przekleństwo straci swą moc. Wiedział jednak, że w taki sposób się skończy ta historia przy dużej dozie szczęścia. Tak się takie historie kończą tylko w bajkach. Zanim ujrzy słońce będzie znał już wszystkie odpowiedzi. Spojrzał w gwiazdy, do świtu nie zostało już dużo czasu. Mrok zaczął rzednąć wokół niego, początkowo bardziej na drodze pozostawiając cieniom miejsce miedzy pniami drzew. Bardziej poczuł niż wyczuł zmysłami obok siebie obecność, zerknął i zobaczył wilczycę patrzącą na niego z niepokojem w oczach.
- Może się uda. To wasza jedyna szansa - głos brzmiał dziwnie głośno w mrokach lasu.
Nagle koło wilczycy wytoczyła się na drogę szara kulka. Małe szczenię zapiszczało strachliwie i schowało się między łapy wilczycy. Chmarnik potrzebował chwili, żeby zamknąć rozdziawione ze zdziwienia usta. Różnie sobie sobie wyobrażał niezałatwione sprawy wilczycy, ale to mu do głowy nie przyszło. A powinno przecież, bo dziewczyna w chwili rzucenia przekleństwa była w ciąży i jak czas się zatrzymał dla niej tak samo i dla maleństwa. Westchnął ciężko, to komplikuje sprawy. Jeśli do tej pory miał nadzieję, to prysła w jednej chwili. Już zaczynał dostrzegać szczegóły otoczenia w nocy ustępującej powoli miejsca świtowi. Chmarnik wyjął krzesiwo i hubkę, stanął niedaleko miejsca na ognisko i czekał. Głową wskazał wilczycy miejsce przy drodze. Czekał nasłuchując. Wreszcie. Znajomy dźwięk wozu pnącego się pod górę. Jeszcze czekał. Dźwięk narastał. Wiedział, że jeszcze chwilka, słyszał go już dwa razy zanim go zobaczył. Nagle skrzesał ogień, hubka się zajęła w jednej chwili, zbliżył ją do suchych traw pod drwami. Ognisko zapłonęło początkowo nieśmiało, by nagle buchnąć jasnym płomieniem. W jego świetle ujrzał konia a za nim wóz i siedzącego w kapturze chłopa. Koń się wzdrygnął jakby usiadła na nim mucha i targnął łbem jakby zarżał ale bez głosu. Chmarnik wiedział co zobaczył, po drugiej stronie ogniska stała postać. Cała trójca wymieniła spojrzenia. Wiedział, że to ten moment, wyszeptał szybko właściwe słowa. Ogień przygasł jakby go przydusiła wielka dłoń. Gdy zapłonął znowu, chmarnik nie dostrzegł staruchy ani chłopa, oczywiście koń i wóz też zniknęli. Odwrócił głowę w stronę wilczycy, ale już wiedział. Niezmieniona spojrzała mu smutno w oczy, obok siedział zdziwiony malec. Wilczyca polizała chłopca po twarzy i popchnęła go nosem w stronę chmarnika. Ten wiedział, że jedynie znachorka we wsi może się nim zająć.
- Oddam go znachorce. Będziesz wiedziała, gdzie jest. - nie umiał zdobyć się na słowa pociechy lub współczucia, byłyby spłycające żal, który zapewne czuła.
Jeszcze raz spojrzała mu w oczy i znikła między drzewami. Wziął chłopca na ręce i ruszył powoli do wsi. Z dali dobiegło go przejmujące wycie wilka, trwało długo, wyciskając żal, który czuł, wydawało się, że nigdy wyć nie przestanie. Nie umiał nic tutaj poradzić. Nigdy nie czuł się tak bezsilny. Na przekleństwo matki nie ma rady, ale spróbować musiał.