niedziela, 12 kwietnia 2009

Przeklęty


Słońce zachodziło. Mieli do wyboru iść do wsi lub nocować pod gołym niebem. Chmarnik rozejrzał się w około. Noc pośród zgliszczy nie należała na pewno do przyjemnych, ale nocleg u ludzi we wsi jeszcze mniej mu się uśmiechał. To już wolał duchy z przeszłości, przynajmniej nie będzie musiał odpowiadać na niewygodne pytania. Rano pójdzie do wsi. Jeszcze raz się rozejrzał. Drewna było pod dostatkiem, zapali ognisko i spokojnie dotrwa do rana nie niepokojony. Ognisko w dawnej osadzie odstraszy nie tylko zwierzęta, ale też na pewno przesądnych ludzi. Spojrzał na wilczycę.
- Znajdź sobie kolację, ja pewnie pójdę głodny spać - w jego głosie nie było cienia zawodu. Nie pierwszy raz szedł spać z pustym brzuchem. Wilczyca wywiesiła ozór z zadowoleniem i znikła w mroku. Schylił się i zaczął zbierać drwa na ognisko, zrobił niewielki stosik koło powalonej belki stropowej, by miał na czym usiąść lub się oprzeć. Ułożył ognisko na sposób myśliwych i skrzesał iskrę na kępkę trawy, po chwili ognień zaczął lizać środek polan, w ciągu upływającej nocy miał wsuwać polana ku środkowi umożliwiając powolne palenie się. Nagle obok siebie poczuł obecność wilczycy. Bezgłośnie podeszła go od tyłu, w pysku niosła niewielkiego zająca i delikatnie położyła go przy chmarniku. Jakkolwiek z oczu jej wyzierał smutek to nie dało się zauważyć, że na pewno była już po posiłku, oprócz wywieszonego języka miała sierść wokół pyska splamioną krwią, a przyniesiony zając był jedynie zaduszony.
- Domyślam się, że to dla mnie. Dzięki, zdecydowanie wolę spać z pełnym brzuchem. - gadanie do wilka przychodziło mu z coraz większą łatwością.
Szybko sprawił zająca, mięso umył w wodzie ze studni, gorzej było ze znalezieniem patyka na rożen, bo zmrok już porządnie przyciemnił skraj lasu, a na rożen nie mógł użyć nic suchego. Szybko uporał się z większością zająca zaraz po jego upieczeniu, nie przeszkadzał mu nawet brak soli i chleba. Kostki i niedogryzione kawałki rzucił wilczycy, która schrupała to z wdzięcznością. Wilcza natura - pomyślał. Nie wiadomo kiedy następny raz będzie jadła. Pełny brzuch go rozleniwił. Wpatrywał się w ogień, noc była ciepła. Zsunął się z belki na posłanie z trawy, które wcześniej sobie przygotował. Oparł się plecami o belkę i patrzył jak ogień trawi polana. Dobrze, że w ostatniej chwili przyniósł parę gałęzi z lasu, bo suche drewno z domostw paliło się szybko. Musiały być bukowe, bo paliły się pięknie na niebiesko. Kolory płomieni się mieszały, przeplatały się kolory czerwieni i żółci czasami w końcówkach przechodząc w niebieski a nawet zielony. Ciepła noc sprawiała, że nie musiał siedzieć blisko ognia, rozkoszował się więc samym blaskiem ognia, a nie jego ciepłem. Zerknął w niebo, bezchmurny dzień przeszedł w bezchmurną noc, gwiazdy w miarę swoich skromnych możliwości oświetlały otoczenie. Jednakże to ognisko grało tu główną rolę powodując powstawanie mylących umysł cieni na ścianie lasu, sprawiało, że małe drzewa i krzewy ożywały przyjmując przedziwne kształty. Nie bał się, znaczy się nie bał się umarłych, to żywych należy się bać. Wilczyca złożyła łeb między łapy i zaczęła przysypiać, pewna swoich zmysłów, które nigdy nie spały przecież. Początkowo rozmyślał o zadaniu, którego się podjął, ale znużony wędrówką i syty posiłkiem zaczął powoli przysypiać ufny w zmysły wilczycy. Obiecywał sobie, że jak się przyłapie na kolejnym przymknięciu oczu położy się na posłaniu. Na razie siedział pewny, że jest ciągle przytomny. Otworzył oczy, nie wiedział jak długo miał je zamknięte. Po drugiej stronie ogniska ktoś stał. Nie był pewien, bardziej to czuł niż widział. Niewyraźny kształt. Zerknął na wilczycę. Nie zmieniła pozycji, ale oczy miała otwarte, była zdrętwiała ze strachu. Już wiedział więcej, żywy obcy miałby ją już uwieszoną u gardła.
- Kim jesteś? - wyszeptał. Podnoszenie głosu nie było potrzebne, choć nie wiedział dlaczego ze zmarłymi trzeba było rozmawiać, a nie czytały w myślach. Nogą wsunął głębiej polano w ognisko, ogień rozświetlił obozowisko, ale nie na tyle, dojrzeć wszystkie szczegóły. Postać milczała, nie spodziewał się wyczerpującej odpowiedzi. Zjawa miała twarz zasłoniętą chustą owiniętą wokół głowy, a opierała się na kosturze, który drżał jak w starczej dłoni, spódnica i koszula były zwyczajnym strojem na tych ziemiach.
- Mieszkałaś tu?- zjawa w odpowiedzi na precyzyjniejsze pytanie kiwnęła głową. Już wiedział, że uda mu się porozumieć, był zaintrygowany. Obraz falował, ale był to chyba bardziej efekt ogniska niż mocy nadprzyrodzonych.
- Wiesz dlaczego odeszli cyganie?
Skinienie.
- Czy znałaś może znachorkę?
Zjawa jakby drgnęła, potaknięcie.
Chmarnik wiedział, że jest bliżej znalezienia odpowiedzi niż dotąd.
- Czy ty byłaś znachorką cyganów?
Potaknięcie. Wilczyca zapiszczała ze strachu.
Chmarnik wiedział, że duchy są zawieszone między światami nie bez powodu. Właściwie znał dwa dobre powody. Z jednym zetknął się przecież niedawno, a było nim przekleństwo. Drugi mógł mieć przed sobą, jak to mówili miejscowi - niezałatwione sprawy na ziemi. Sprawy, które dręczyły sumienie, mogły być różne długi, przewiny, grzechy zaniechania.
- Chciałaś coś zrobić i nie zdążyłaś?
Potaknięcie.
- Czy dlatego nie możesz odejść?
Potaknięcie.
- Mogłaś to załatwić przed śmiercią?
Przeczenie.
- Chodzi o Twoją córkę?
Potaknięcie.
- Wiesz, że jest wilczycą?
Potaknięcie. Wilczyca znowu zapiszczała.
- Czy jeśli nie zdejmę klątwy z chłopa też nie będziesz mogła odejść?
Potaknięcie.
- Czy wiesz co muszę zrobić?
Potaknięcie.
- Co?
Postać pokazała 3 palce, zakreśliła w powietrzu koło i wskazała na wschód, a później na ognisko.
Już wiedział.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Przeklęty


Spoczął na kamieniu. Patrzył na smutne oczy wilczycy siedzącej przed nim na ogonie. Już mu się wszystko ułożyło w całość. Cała historia biednej dziewczyny przesuwała mu się przed oczami. Bardzo jej współczuł, młodzi pod wpływem miłości dokonują tak szalonych wyborów. Później płacą za to cenę w dorosłym życiu. Tym razem cena była bardzo wysoka, niewspółmiernie wysoka do przewiny. Życie w skórze zwierzęcia na całe życie. Przekleństwo było silne. Nie wiedział tylko, czy sobie poradzi ze zdjęciem klątwy. Musi odnaleźć jej rodzinę. Kogokolwiek. Pokręcił głową. Jej matka pewnie nie żyła.
- Wiem, że mnie rozumiesz. Zaprowadź mnie do osady cyganów, z której pochodzisz.
Wilczyca wstała. Ruszyła drogą parę kroków. Stanęła i obejrzała się na chmarnika. Ten ciężko dźwignął się z kamienia. Zerknął w niebo, westchnął. Zapowiadał się upalny dzień. Trzeba będzie zejść gdzieś do strumienia po wodę, bo w tym upale wędrówka przez cały dzień nie będzie należała do najprzyjemniejszych. Ruszył powoli. Znowu wilczyca tak dostosowywała tempo marszu tak, że nie miał problemu żeby za nią nadążyć.
- Czy możemy gdzieś przejść przez strumień? Muszę się napić i nabrać wody - nawet nie czuł się dziwnie gadając do wilczycy.
Wilczyca lekko skręciła. Po chwili schodzili już ukosem stokiem. Zwierzę mądrze założyło, że jego ułomna noga sobie nie poradzi na stoku o ostrym spadku. Schodził przytrzymując się młodych buków. Powoli by się nie pośliznąć na liściach i mchu. Strumień bardziej poczuł niż zobaczył. Najpierw poczuł wilgoć, która była jak chłód piwnicy w upalny dzień w tak suchym powietrzu lasu. Odetchnął z ulgą, dopiero teraz usłyszał szmer wody śpieszącej przez las krętym wąwozem. Po paru krokach dopiero zobaczył wstążkę strumienia. Jeszcze trochę wysiłku i utrzymywania równowagi i doszedł na brzeg. Kucnął i zaczerpnął lodowatej wody w dłonie. Obmył twarz, później kark i zamoczył włosy. Tego mu było trzeba. Serce rozprowadziło chłód z szyi po całym ciele. Teraz się rozejrzał. Nic nadzwyczajnego niby, a miejsce było jakby bajeczne. Brzegi nad strumieniem się robiły płaskie tworząc nieckę, bo obu stronach kamienisty ciek porastały wysokie na metr skrzypy. Dopiero na skarpie rosły drzewa tworząc baldachim liści na przepływającą wodą. Wydawało się ze skrzypów wyskoczy rusałka lub wodnik i skoczy w wodę. Napił się wolno, by nie przeziębić gardła. Wstał i przeszedł w bród strumień. Wilczyca z całym mokrym futrem stała już po drugiej stronie. Nie starała się nawet otrzepać wilgoci z sierści, widocznie jej to też sprawiło niemałą ulgę. Każdy pies na jej miejscu wywaliłby jęzor z zadowolenia na ile by się dało, ale ona dalej patrzyła na chmarnika niezmiennie. Gdy do niej dołączył ruszyła pod górę, co chwila się oglądając na niego.
Pod koniec dnia wędrując w spiekocie doszli na brzeg polany. Chmarnik spojrzał pytająco na wilczycę, ale widział że ona też jest zdziwiona. Nagle cicho odbiegła w trawy. Coś mu nie pasowało. To nie była polana. To był wręcz brzeg lasu, trawy porastały tutaj wyjątkowo wysoko na zmianę z kępami pokrzyw. Widział już takie polany. Wszędzie tam, gdzie pozostały tylko fundamenty po wiosce. Nie ruszał się z miejsca, wiedział, że wilczyca zaraz wróci. Po chwili bury cień wychylił się z traw. Ruchem ciała zachęciła go, żeby za nią poszedł. Rozgarniając trawy starał się jej nie zgubić. Zobaczył że stanęła i siadła. Stanął obok zastanawiając się, co ma przed sobą. Dopiero po chwili zorientował się, że ma przed sobą niewielki kopczyk ziemi z wbitym palem, z którego odpadła poprzeczna belka. Krzyż. Stali nad grobem. Czyim? Popatrzył na wilczycę. Ta na niego. Uniosła łeb w niebo i zawyła. Długo i przenikliwie. Już wiedział. Jej matki. Została tu pochowana, bo zapewne pop odmówił pochówku na cmentarzu zamawiającej. Wilczyca ciągle wyła. Czuł ciarki na grzbiecie. Choć wiedział, że nic mu nie grozi. Instynkt dawała jednak znać o sobie. Tak jak podejrzewał - matka nie żyła od dawna. Co gorsza wioska opustoszała, ostatnio jakiś najazdów nie było, przyczyna mogła być tylko jedna - zaraza. Spalone do fundamentów chatynki by to potwierdzały. Rozejrzał się i zobaczył studnię. Dziwne, bo ta nie była zawalona. W najlepszym stanie też nie była, ale w razie zarazy studnię się zasypywało. Może to nie była zaraza. Może jeszcze może odnaleźć jej rodzinę.
- Ruszamy!