środa, 22 lipca 2009

Monastyr


W ustach miał smak stęchłej ziemi a w nozdrzach czuł jej intensywny zapach. Nic dziwnego. Leżał twarzą na klepisku z otwartymi ustami. Splunął. Poczuł pulsujący ból głowy rozchodzący się od potylicy do czoła. W tym też nie było nic dziwnego, poprzedniego dnia wypili sporo z dziadkiem, a popijanie okowity piwem widać nie było najlepszym pomysłem. Jedyne co go zdziwiło to, że nie pamiętał jak się znalazł w tym ciemnym pomieszczeniu. Wzrok powoli się przyzwyczaił do nikłego światła wpadającego przez szczeliny miedzy deskami. Chciał usiąść i nie udało mu się, ale nie dlatego, że dalej odczuwał skutki picia dnia poprzedniego. Był związany w kabłąk do trzonka od motyki. Teraz dopiero poczuł jak ma wykręcone ręce. Spróbował jeszcze raz się podnieść, udało się, usiadł i się rozejrzał. Znajdował się w jakiejś szopie, kompletnie pustej jeśli nie licząc ogromnej ilości ziół rozwieszonych na ścianach. Wytarł rękawem nos i teraz poczuł ich intensywny zapach, głowa znowu zabolała. Rozpoznał dziurawiec, kozieradkę, bylicę i parę innych. Widać zgromadzono tu wszystkie zioła z okolicznych pól. Tylko po co, lepiej je suszyć na strychu lub na słońcu. Spróbował sobie przypomnieć, czy zapłacił karczmarzowi, ale nawet gdyby nie zapłacił to naród wybrany nie postępował tak brutalnie z dłużnikami. I jeszcze te zioła na ścianach. Zastanowił się, rozglądał się na ile mógł wykręcić głowę, przy drzwiach zobaczył skobek. Przeturlał się bliżej, zajrzał i zobaczył mleko w środku, dużo mleka. Teraz już wiedział o co chodzi, ale przemyśli to później, najważniejsze było podleczyć kac. Ścisnął skobek stopami i włożył go miedzy dłonie, powoli, powolutku zaczął się odginać na plecy, strumień chłodnego mleka popłynął mu niemalże wprost do ust. Przełykał nie zwracając na nieznośny ból głowy. Czuł jak zimny płyn spływa w głąb trzewi, ochładza krew, która wypchnięta przez serce wraca do głowy i przynosi ulgę. Mleko się skończyło. Wrócił do poprzedniej pozycji, oblizał usta, teraz by coś zjadł. Poturlał się bliżej drzwi i spróbował ramieniem stuknąć w deski, głową nie bardzo miał ochotę, chociaż ona była najbardziej ruchliwa w tym momencie. Cisza. Spróbował jeszcze raz. Drzwi się powoli uchyliły i zobaczył w nich głowę chłopa, który mu zlecił zamach na zakonników. Szybko zatrzasnął drzwi z powrotem. Długo musiał czekać zanim się otworzyły ponownie, tym razem zobaczył zleceniodawców w całej okazałości. I znowu przedstawiali oryginalny widok, każdy z nich miał czerwone spodnie, wianek z różnych ziół na głowie, łańcuch z czosnku na szyi a w ręku dzierżyli krzyż, a właściwie to dwa, jeden katolicki a drugi prawosławny. Tak na wszelki wypadek.
Weszli do szopy. Dwóch z nich go odciągnęło od drzwi uprzednio się przeżegnawszy i po trzykrotnym splunięciu przez ramię. Trzeci zajrzał do skobka, by za chwilę z przerażeniem popatrzeć na chmarnika.
- Gdzie mleko? – wyszeptał jakby bał się, że ktoś podsłuchuje.
- Pić mi się chciało to wypiłem – chmarnik wyszczerzył zęby. Wiedział, że mleko miało im pomóc stwierdzić, czy próbował czarów. Skiśnięte świadczyłoby o próbie rzucenia uroku. Jakby zioła na ścianach mające niby blokować uroki nie zadziałały. Co więcej każdy z nich był zabezpieczony na wszelkie możliwe sposoby przed urokami, wszelkie ludowe sposoby. Tyle, że chmarnik nie musiał rzucać uroków, mógł tą szopę podpalić piorunem w każdej chwili, ale sam by spłonął, o wiele lepszym pomysłem było użycie kulistego i zabicie chłopów jednego po drugim, ale najpierw chciał się dowiedzieć o co chodzi. Czekał.
-Mleka, a chyżo tam! – krzyknął w stronę drzwi.
- Chleba i sera! – poprawił chmarnik tym samym tonem.
-Zaraz ci się odechce krotochwili – wyszeptał chłop – wiesz po co tu jesteś?
- Ano chyba w gościnie u was, bo mi robotę zleciliście – chmarnika nie opuszczał dobry humor mimo niewygodnej pozycji. Chciał ich sprowokować do wyjaśnień.
- Bo niby miało być tak, że klasztor podpalisz nie?
- Ano chyba jakoś tak, ale znaleźliście widać jakiś jeszcze tańszy sposób……..
- Ano znaleźliśmy. Jakby się klasztor spalił to kto go odbuduje. Biskup przecież na to nie da …… To my se wymyślili, że sprowadzimy inkwizytora na największego chmarnika w Bieszczadzie, który się ukrył w klasztorze…… a inkwizytor przy okazji zobaczy jak się to prowadzą zakonnicy. Spali się chmarnika i paru braciszków, to się reszta uspokoi i wezmą się za modły i robotę w polu.
- Ale żeście to sprytnie wymyślili – chmarnik aż cmoknął z podziwu – i to ja jestem tym sławnym chmarnikiem?
- No tak, przecież dziady proszalne o was gadają na każdym jarmarku – stary wyszczerzył zęby po raz pierwszy – a taki sławny i dał się złapać chłopom ni mniej ni więcej tylko z Puździaczy. He he. Bo tak się nasza wieś nazywa. Kiepsko to będzie dalej wyglądało w opowieściach dziadów. Jakoś tak mało uroczyście. He he.
- To skąd pochodzicie wasza sprawa, czy z pu czy pi? – chłop wyraźnie poczerwieniał na te słowa, ale nie ruszył się z miejsca – a czym żeście mnie spoili? Dziadek wam pomógł?
- A gdzie tam. On stary i głupi, ciągle gada o jakimś capie. Czekaliśmy w każdej karczmie przy trakcie do klasztoru. A że długo siedzieliście to sprawa tym łatwiejsza była. Jak już sporo wypiliście daliśmy ziół na sen, że nie wyczuliście dziwna sprawa, ponoć macie nos do tego?
- Może wyczułem, może nie – pewnie że nie wyczuł, po litrze już nic nie czuł, chyba że go w tyłek kłuło, ale się nie zamierzał przyznawać- a teraz mi powiedzcie jak mnie zamierzacie wprowadzić do klasztoru?
- To też wymyśliliśmy – chłop był wyraźnie dumny – przebierzemy cię za dzierlatkę i pójdziesz wieczorem na modły, he he – stary zarechotał
- Dzierlatkę powiadacie, kulawą i szpetną? – zakpił chmarnik – widać wasi braciszkowie nie bardzo przebierają, albo u was w wiosce same takie…….
Stary się zamachnął na odlew, ale w porę się opamiętał, może dlatego, że się bał, a może dlatego, że krzyżami chciał uderzyć leżącego.
- Skobek przybić do ściany gwoździem i nalać mleka. Teraz spróbuj się napić. Słabszy będziesz, mniej będziesz się stawiał i dowcip się przytępi. A jak nie to się ci skróci łapki – stary pokazał przez otwarte drzwi pniak z wbitą siekierą.
- Mi tam łapki niepotrzebne do pracy tak jak wam śnieg do żniw – chmarnik rzucił groźbę od niechcenia i stary zbladł. Przeżegnał się i wyszli.
Chmarnik się zamyślił. Z jednej strony sytuacja wydawała się nie do pozazdroszczenia. Groźba spotkania inkwizytora co zechce torturować i palić na stosie, a może wcześniej spławiać. W sumie nic nie stało na przeszkodzie by sięgnąć do sił natury, jego zdolności nie miały nic wspólnego z urokami więc stosowane przez chłopów środki nie mogły uniemożliwić mu korzystanie z nich. Tyle, że te władanie pogodą nie mogło rozwiązać mu więzów, a zabicie chłopów mogło tylko sprawić, że reszta postanowi spalić szopę wraz nim. Postanowił czekać.