czwartek, 29 października 2009

kapliczka na jesionie


Należący do AK młody człowiek, by uniknąć schwytania w trakcie obławy w lesie postanowił się schować pod mostkiem na strumieniu. Tyraliera żołnierzy okupanta przeczesująca las musiała przejść przez ten mostek jeden po drugim. Nikomu nie wpadło do głowy zajrzeć pod mostek. Ocalały cudem partyzant powiesił na niedalekim jesionie obraz. Był on bratem mojego dziadka. Niestety obaj już nie żyją, ale obrazek przetrwał, ciągle są tam świeże kwiaty i ktoś o nim pamięta.

niedziela, 11 października 2009

Ditkowa werhołyna


Nierówna droga prowadziła w dół do doliny. Chmarnik uważnie stawiał nogi, by nie skręcić kostki w koleinie wyrzeźbionej przez spływające potoki po burzach. Rokita zdawał się zwracać uwagę na towarzysza niż na drogę, chmarnik przypuszczał, że dalej się boi pioruna. Również wesołe paplanie diabła przypisywał lękom po niedawnej rozmowie na skrzyżowaniu, uwagę chmarnika przykuło pole prosa. Stanął jak wryty, nigdy nie widział tak dużego zboża, a rok nie należał do najbardziej urodzajnych.
- Widzisz! A ty nie chciałeś inkluza! - usłyszał szept za uchem. Szept, który odbierał wolę, sprawiał, że czuł się jakby wracał z karczmy a nie do niej dopiero szedł.
Stał jak wmurowany. Nie mógł poruszyć nawet głową, czuł jak włosy stają mu dęba, a na karku osiadała rosa z lodowatego oddechu ciągle wdzierającego słowa do umysłu:
- Każdy z was maluczkich ma słabość ! - szept, syk, falował w tonacji, szydził - twoją jest moja ulubiona - pycha. Ona ułatwia nam robotę. Myślicie, że jesteście tacy sprytni, że nie można was skusić. A teraz jesteś nasz, mamy wobec ciebie wielkie plany...
Chmarnik cały czas próbował sięgnąć do pogody, szukał burzy, wiatru, śniegu. Ciągle jednak napotykał ścianę, której nie mógł przeniknąć umysłem. Diabeł zaczął się śmiać, strasznie śmiać, nigdy nie słyszał takiego śmiechu, tak przepojonego szyderstwem. Poczuł się malutki, samotny, pozbawiony mocy.
- Co wielki chmarniku - szydził Rokita, o ile podał prawdziwe imię dmuchnął mu ucho śmierdzącym oddechem - niedawno miotałeś piorunami a teraz nawet zefirka nie możesz sprowadzić. Jak się czujesz pozbawiony mocy, słaby, wydany na łaskę zła? Prawda! Ty nawet teraz mówić nie możesz! Ale dałeś się podejść! Już nigdy nie opuścisz tej doliny, chyba że się dogadamy. Jak zmieni się twoje przywiązanie do duszy, to wiesz co robić.
Chmarnik upadł. Nagłe zwolnienie sztywności mięśni spowodowało, że padł jak ścięte drzewo. Był cały odrętwiały, powoli wracała mu władza w kończynach. Przewrócił się na plecy, diabła nie było. Powoli usiadł rozmasowując najpierw ręce, a następnie nogi. Wstał z trudem, próbował sięgnąć znowu do pogody, ale dalej nie mógł. Zaklął. Nad głową rozległ mu się tubalny przeraźliwy śmiech, który zmroził mu krew w i tak odrętwiałym ciele. Zaczął się wspinać drogą z powrotem, by po chwili uderzyć głowa w ścianę. Widział co jest przed nim, tak jak to zapamiętał schodząc, ale nie mógł zrobić kroku. Tak jakby stał przed ogromną ścianą ze szkła. Zrobił kilka kroków w lewo a później prawo, z tym samym skutkiem.
- Z deszczu pod rynnę - pomyślał - wywinąłem się inkwizycji, by dostać się do piekła na ziemi.
Ruszył drogą w dół do doliny. Szedł wolno, z każdym krokiem czuł ból w nogach jak po ogromnym wysiłku. Mimo to rozglądał się w około, takiego urodzaju na polach nie widział w żadnej dolinie. Nagle coś go zaniepokoiło. Stanął. Czegoś brakowało. Rozejrzał się. Spojrzał w niebo. Ptaków. Brakowało ptaków. To, że żadne nie latały mógł jeszcze zrozumieć, ale w przydrożnych krzakach nie było słychać radosnego i wszechobecnego ćwierkania. Dolina była jakby martwa, gdyby nie urodzajne pola. Domyślał się, że rolnicy korzystali z inkluzów. Zza zakrętem drogi zobaczył łąkę, a na niej kilka osób grabiło siano. Łąkę od drogi oddzielała skarpa na wysokość prawie dorosłego człowieka, więc z trudem dostrzegał pracujących wyżej ludzi. Ale to nie wzbudziło w nim takiego zainteresowania jak ubrana w łachmany przeraźliwie chuda kobieta, która próbowała się w gramolić na tą skarpę. Szło jej to ciężko, że nie wytrzymał:
- A drogą to nie możecie pójść?
Kobieta obejrzała się, właściwie to obróciła głowę, bo oczu nie dojrzał w głęboko nasuniętej na nie chustce. Jedynie trupioblada biel podbródka potwierdzała przeraźliwie chudą posturę właścicielki.
- Idź swoją drogą chmarniku, to nie twoja godzina zaraz wybije - szept przyniósł i zabrał wiatr. Nawet nie wiedział, czy słyszał te słowa, czy tylko wyobraźnia pracowała.
- Skąd znasz ... - chciał zapytać, ale kobieta odwróciła się weszła na łąkę. Zerknął w górę, słońce go oślepiło że postać rozpłynęła się w jaskrawym świetle. Kątem oka dostrzegł, że mężczyzna trzymający grabie bolesnym ruchem chwyta się za pierś i pada na wznak. Kobiety rzuciły się do leżącego w trawie. Po chwili rozległ się lament.

czwartek, 1 października 2009

Ditkowa werhołyna


Słońce powoli się skrywało w czerwieni zanurzając się za chmury by znużone po całym dniu zasnąć. Chmarnik też odczuwał trudy całodziennej wędrówki, siedział zmęczony na pniu pod lipą i przeżuwał wieczorny posiłek, na który składał się chleb i wędzony owczy ser. Przydałby się chociaż łyczek zimnego piwa, obojętnie z jakiej karczmy, nawet najbardziej pośledniej, byle zwilżyć gardło i przemyć całodzienny kurz utrudniający przełykanie. Humor poprawiały mu jedynie słowiki wyprawiające niesamowity koncert nad głową i okolicznych krzakach tuż na skraju lasu. Rozejrzał się, to była jego ulubiona pora roku - maj. Tylko w tym miesiącu zieleń była tak czysta, soczysta i wydawała się nabrzmiewać życiem. To co widział co roku o tej porze napełniało radością, chęcią życia pełną piersią, usuwało kłopoty w najciemniejsze zakamarki umysłu, chciało się wierzyć razem z naturą, że każdy kolejny dzień ma sens. Jeszcze żeby to piwo było tuż w zasięgu ręki. Kurz tak nieznośnie wiercił w nosie. Zakręciło w nosie, łzy stanęły w oczach, wciągnął powietrza ile zmieściły płuca i kichnał, raz, drugi, trzeci. Gdy przetarł załzawione oczy, zobaczył stojącą przed nim postać. Stojącą tyłem i rozglądającą się na rozdrożu. Nawet wystający z portek ogon zakończony pędzlem sierści nie powstrzymał zjadliwego humoru chmarnika:
- A ty konusie to czego?
Właściciel ogona odwrócił jakby spłoszony tak, że o mało nie potknął się o własne nogi. Nogi.... Dopiero teraz chmarnik zobaczył, że były to racice wystające z podartych portek. Uniósł wzrok w górę, zauważając ponad portkami podarty surdut, by zatrzymać wzrok na głowie. Głowie z rogami. Właściwie to jednym i pół rogu, bo ten jeden był jakiś obłamany nieco. W brodzie i wąsach jegomości tkwiły źdźbła trawy. Jednym słowem wyglądał jak ostatnie nieszczęście. Ale swój honor miał:
- Konusie?! Konusie ?! Dam ja ci zaraz konusa przybłędo! - splunął pod nogi aż zaiskrzyło raz, drugi raz splunął bliżej nóg chmarnika, a ten uznał, że tego za wiele i może trzeci raz być bardzo blisko, więc posłał niewielki gromik w ogon konusa. Aż zadymiło. Ten zawył tylko, najpierw chwycił w dłoń, ale gdy poczuł ból i zobaczył dym, zaczął ogon deptać by ugasić pożar. To spowodowało nową falę bólu, więc wsadził go czym prędzej w najbliższą kałużę. Syknęło jak w kuźni gdy kowal wkłada rozgrzane do czerwoności szczypce z metalem do wody, a stwór wydał z siebie westchnienie ogromnej ulgi. Po chwili podniósł zadek znad kałuży, otrzepał podarte odzienie z godnością, zrobił groźną minę:
- No ty uważaj, żeby mi się to nie powtórzyło!
Chmarnik nie zamierzał uczyć stwora manier:
- Ktoś ty ?- zapytał z uśmiechem.
- Jak to kto? Przyłazisz na rozdroże wieczorową porą, kichasz trzy razy na znak i się pytasz, kto ja jestem..... - chyba bardziej niż rogaty wytrzeszczyć oczu by się nie dało, no może przy dobrych kłopotach jelitowych, ale i tego chmarnik nie był pewien.
- No dobra, wiem kim jesteś. Widać od razu. Rokita, prawda?
- No pewnie, że Rokita, a kto ma być. To teraz bratku gadaj, co ma być. Władza, miłość czy pieniądze?
- Jak to co ma być? A ty to co? Złota rybka?
- Ja ci dam rybkę? - Rokita splunął aż zaiskrzyło znowu. Chmarnik zmarszczył brwi i zerknął w niebo ukosem. Diabeł obtarł usta pośpiesznie i wyciągnął pokojowo ręce.
- Toż każdy w okolicy wie, że tu rozdaję inkluzy - pogrzebał brudnymi rękami w kieszeniach, by zaraz wyciągnąć jajo - są trzy różne, dające władzę, miłość lub pieniądze. Trzeba go nosić pod pachą, po pewnym czasie wrastają w skórę i zostają z człowiekiem na całe życie obdarzając go pożądanym szczęściem.
- No i pewnie w zamian trzeba oddać duszę nie? - chmarnik wykazał się znajomością legend i baśni.
Rokita zaczął dłubać nonszalancko najmniejszym paznokciem w zębie:
- No tak, ale duszy to nikt nie widział przecież, poza tym można teraz podpisać, a oddać ją po śmierci, czyli spłata jest mocno opóźniona, nie naciskamy od razu.
- Prawie jak banku nie?- chmarnik zachichotał.
- A gdzie tam lepiej, bo my na zero procent. Bez względu na ile czasu nic nie dołożysz - Rokita był już niemalże pewien siebie - to czego chcesz?
- Nic, nic mi nie trzeba - wzruszył ramionami.
- Jak to nic. Przecież taka kaleka jak ty na pewno potrzebuje dziewki nie? - zagrzmiało jakby w oddali, diabeł obejrzał się przestraszony - no już dobra, nie naciskam..
- Powiedz mi lepiej gdzie tu karczma jest, a piwa byś się nie napił sam czasem? - chmarnik był wyraźnie bardziej zainteresowany przepłukaniem gardła.
- Ano tu w dolinie jest wioska, co ją zowią Bereźna albo Ditkowa Werhołyna?
- A czemu tak?
- Bo to nasza wioska, rozumiesz Dolina Diabłów. - diabeł dumnie wypiął pierś.
- Chodźmy więc powoli. Karczma przecie tam jest. Powiedz mi tylko czemu ludzie stąd nie uciekną jak ich dręczycie
- Zaraz dręczycie. Nikt ich nie dręczy, no może nie co dzień - diabeł to już szedł jak po czwartym piwie zamiatając pył drogi ogonem - uciec nie mogą, bo wiąże ich przekleństwo, a może też i nie chcą niektórzy, bo zawsze mogą coś od diabła któregoś wytargować.
- Znam ja te wasze targi, długie one nie są - chmarnik się zaśmiał, by zaraz się zastanowić. Pójdzie tam, zobaczy choćby z ciekawości, może się jakaś praca trafi, ale pod bokiem diabelskiej hałastry będzie ciężko - powiedz mi jeszcze mości Rokito, czy u was tam na dole jakaś bida jest, żeś tak uroczyście ubrany?
Diabeł zaczął głośno charkać, żeby zebrać większą ilość śliny, gdy znowu głośno zagrzmiało za górką. Ten wytrzeszczył przerażone oczy i z wysiłkiem przełknął ślinę. Szli tak rozmawiając o wsi, do której zmierzali w promieniach zachodzącego słońca. Przedstawiali zaiste przedziwny widok, ale tam gdzie szli nic już nie mogło mieszkańców zdziwić.
-