sobota, 29 listopada 2008

piątek, 28 listopada 2008

Chmarnik


Faktycznie nadchodzący mężczyzna był trzeźwy, przynajmniej bardziej trzeźwy niż zwykle, bo wyglądał na takiego, co specjalnie się nie opiera jak częstują. Chmarnik w ramach taktyki negocjacyjnej więcej uwagi poświęcał bezchmurnemu niebu niż nadchodzącemu sołtysowi. Zresztą tak wyglądał bardziej profesjonalnie roztaczając wokół swoje zainteresowanie pogodą. A pogoda jak wszyscy wiedzą, jaka jest każdy widzi. Sołtys podszedł. Stanął niepewny. Przez chwilkę czekał, że może chmarnik go zauważy choć nie miał wątpliwości, że jego nadejście pozostało zauważone. W końcu z głośnym sapnięciem klapnął nieproszony naprzeciw gościa. Przedziwnym trafem pojawił się karczmarz z kuflem piwa i kieliszkiem okowity i bez słowa postawił oba naczynia przed sołtysem. Widać doskonale znał upodobania kulinarne przybysza. Sołtys nawet się nie skrzywił, gdy wychylił kieliszek. Upił łyk zimnego piwa, przez chwilę jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Wyście chmarnik Panie?
Obcy oderwał wzrok od nieba. Popatrzył na sołtysa i skinął głową.
- Pytam tak dla porządku, bo widziałem Was na targu w Baligrodzie i wiem, coście za jeden i co ludzie o was gadali.
- To nam wiele ułatwi. Bo wiecie, że jestem skuteczny i że drogo wam przyjdzie zapłacić.
Sołtys westchnął.
- Pogoda nam potrzebna. Bez tego ze zbiorów nic nie będzie. Trzeba będzie pójść na żebry. Zapasów nie ma nikt we wsi, no może wielmożny Pan.........
- Jęczenie nic nie da. Chcieliście jęczeć, trzeba było baby przysłać albo popa. Chcę tyle co zwykle, a pan ze dwora jak chce, żeby deszcz jego nie ominął to musi dorzucić drugie tyle.
- Panu powtórzę, zadowolony nie będzie, ale niech się targuje po swojemu. Ale nam byście opuścili, nic nikomu nie zdradzimy.
- Wieś nie wygląda na biedną, a i was stać na napitki. Zapłacicie do wieczora, albo opuszczam dolinę.
Sołtys pobożnie spojrzał w niebo, jakby coś zmalował. Chmarnik zastanawiał się na ile sołtys został upoważniony przez społeczność. Już w przeszłości dostawał różne propozycje. Jakby wziął wszystkie krowy, konie i inne zwierzaki, które mu proponowano, to by arkę Noego zapełnił i to nie raz. Były też inne propozycje, harem pewnie też by miał i to niekoniecznie tylko z pięknych kobiet złożony.
- Eeeee panie - zaczął dukać sołtys - jest u nas parę sierot, co ja mówię, prawie dorosłych panien.....
- Nic z tych rzeczy. Jeśli coś o mnie słyszeliście to wiecie, że tylko gotówka, nie wlokę za sobą nikogo.
Sołtys jęknął, spojrzał jeszcze raz błagalnie. Wstał i dopił piwo. Odstawił kufel.
- Muszę spytać. Lepiej piwa nie pić niż z głodu zdechnąć. Pewnie się zgodzimy. Ale zapytać muszę.
Odszedł ciężkim krokiem między chałupy. Chmarnik kiwnął na karczmarza, który znowu się zjawił znikąd. Nie miał złudzeń, że ich rozmowa była podsłuchiwana. Ale nie interesowało go, reputacja i tak go wyprzedzała. Był drogi, ale skuteczny. Pomny na uczucie przy wejściu do wsi zagadnął:
- Dzieje się coś oprócz suszy we wsi ciekawego?
- Oj dzieje panie, ale to przeklęte wypadki są.....

środa, 26 listopada 2008

Zimowe sny


Siedzę na miękkim mchu. Stok góry zbiega ostro do strumienia, którego woda obmywa dokładnie kamienie pieniąc się na bardziej opornych. Wokół mnie buki ścigają się z jodłami o każdy promyk letniego słonka. Między koronami prześwituje błękit nieba. Odcienie zieleni zlewają się w jedno, by zaraz znów uwypuklić niezliczone kształty. Wiatr rozgarnia liście pozwalając słońcu igrać z cieniami. Szept wiatru brzmi jak mantra powtarzana przez mnicha. Usypia. Ptaki prowadzą radośnie dysputy bez sensu. Wdycham zapach lasu. Zapach, który jest niemożliwy do pomylenia. Już wiem, że w nocy padał deszcz. Czuję na skórze łaskotanie wiatru i ciepły dotyk słońca. Moment niemożliwy do zatrzymania. Żadne zdjęcie nie odda zapachu i doznań skóry. Nie umiem tak robić zdjęć, żeby oddać obraz. Tego się nie da nawet opisać. Oby tam wrócić jak najszybciej.

niedziela, 23 listopada 2008

Chmarnik



Chyba przysnął na moment. Jak otworzył oczy przed nim stał dzieciak. Pewnie upał i piwo zrobiło swoje i na moment przysnął, a przysiągłby, że że tylko zamknął oczy i je otworzył. Ale dzieciak przecież nie przyfrunął. Przyjrzał się smarkaczowi, tak brudnego dziecka dawno nie widział. Jeszcze tylko brakowało, żeby z nosa mu ciekł gil. Ale od dawna nie padało, więc na katar nie było szans.
- Kąpiesz się czasami? - zapytał chmarnik.
- Aha! W sobotę - odparł smarkacz pewnie.
- Nie boisz się mnie?
- Ja się niczego nie boję - dumnie odparł chłopiec i pewnie mu spojrzał w oczy.
- Jak masz na imię?
- Gęślik.
Nie było to imię. Raczej tak nazywano dziecko, pewnie z dlatego, że pasał gęsi we wsi dla kogoś możnego. To zainteresowało chmarnika.
- Rodziców masz?
- Nie mam panie. Ja sierota. Gęsi pasam u popa.
- To głodny nie chodzisz? - chłopiec mógł być więc bardzo pomocny.
- Ehe, dopóki lis gęsi nie zje........- malec wyszczerzył zęby.
- Masz tu grosz i jak się coś we wsi będzie działo dziwnego to mi powiesz, tylko skrycie....... - Chmarnik to zdanie powiedział szeptem i rzucił małemu monetę, którą ten złapał i szybko schował - teraz zmiataj, bo pewnie to sołtys idzie.
- Ano sołtys panie. Jakiś trzeźwy dzisiaj. Pewnie jakieś kłopoty będą.

wtorek, 18 listopada 2008

"Miałem taki sen" - A. Kurosawa


Powoli słońce skłania się za góry. Mrok ogarnia cienie. Schodzę z Orlej Perci. Późno jakoś dzisiaj. Miejscami depczę lipcowy śnieg. Wieczorny chłód wdziera się w doliny, owiewa policzki, nos i czoło. Dochodzę do Czarnego Stawu. Przystaję. Cała trasa odbita w lustrze wody. Stoję mimo że zmrok zagląda w ślady moich butów. Powinienem iść, żeby zdążyć przed zachodem. Nie mogę, dalej wpatruję się jak urzeczony. Cisza. Dziwna jakaś, pusto bez wiatru. Zmuszam się do oderwania. Widok zostaje na całe życie w głowie. Zdjęcie niepotrzebne jest.

poniedziałek, 17 listopada 2008

Żernica Wyżna


Do cerkwi przyszedł mały chłopiec. Stanął w przedsionku. Był duży tłok. Boże Narodzenie. Obok stali rodzice. Babcia siedziała gdzieś w ławkach. Chłopiec nie rozumiał, co mówi pop. Myślał o bitwie na śnieżki z kolegami toczonej z ranka. Nic nie widział zresztą, bo wszystko mu zasłaniali dorośli. Mógł się tylko wpatrywać w sufit przedsionka, na którym namalowane były gwiazdki zupełnie takie jak na jego choince. Ciekawe czy dostanie jakieś upominki w tym roku.....

czwartek, 13 listopada 2008

Chmarnik


Wszedł miedzy budynki. Niczym się nie różniły od tych, które widział w życiu. Poza tym, że podwórza były puste. Mieszkańcy chronili się przed upałem w drewnianych chatach. Może i lepiej. Ludzi zawsze irytował brak reakcji psów we wsi na jego obecność. Ogólnie przyjęte było i nikogo to nie dziwiło, że każdy obcy w każdej wsi był solidnie obszczekany przez wszystkie kundle i jeśli uniknął poszarpania nogawek mógł się uważać za szczęściarza. Jednakże na widok tego wyjątkowego przybysza psy milczały. To nie tak, że się bały, one po prostu traktowały go obojętnie, tak jakby go w ogóle nie widziały. Poświęcały mu nawet mniej uwagi niż dopiero co obsikanemu drzewu. I właśnie to irytowało mieszkańców wsi. Wchodząc do wsi wiedział, że nie powinien iść do sołtysa, straciłby lepszą pozycję przetargową, nie chciałby wyglądać na takiego, co szuka pracy. Swoje kroki skierował do karczmy. Ale nie wchodził do środka. Stary Żyd wyniósł mu piwo w podcienia i szybko znikł. Dla niego każdy klient to interes i nic więcej ani mniej. Zimne piwo w taki upał chłodziło nie tylko gardło, ale całe ciało. Miał niemalże wrażenie, że umysł także. Goryczka przyjemnie rozpływała się w ustach. Nie było najlepsze jakie pił w życiu, skąd takie piwo w tej dziurze, ale w taki upał woda ze studni by się wydawała ambrozją. Zamyślił się nad pracą, którą mu przyjdzie wykonać. Wiedział, że sprowadzenie deszczu nie będzie dla niego wyjątkowo trudne, nie zamierzał tego robić od razu, bo praca łatwo wykonana nie wydaje się warta wysokiej zapłaty. A miał nadzieję, że wytarguje więcej niż zwykle jeśli miejscowy pan będzie również zainteresowany plonami w tym roku. Wiedział, że sołtys już jest powiadomiony. Pozostawało tylko czekać.

niedziela, 9 listopada 2008

Chmarnik

Od lasu w stronę wsi gościńcem szedł człowiek. Nie trzeba było być wprawnym obserwatorem, żeby dostrzec, że utykał na prawą nogę, tak jakby ją ciągnął za sobą. Prawa ręka też jakby zostawała za plecami, od urodzenia miał ją skurczoną i powykręcaną. Również prawa powieka opadała mu na oko, co sprawiało, że rozmawiający z nim ludzie nie mogli mu długo patrzeć w oczy. Tak więc prawa strona jego ciała nie była bardzo podobna do lewej, co powodowało właśnie kłopoty w poruszaniu, pomagał sobie w marszu, a raczej w powolnym pochodzie podpierając się kijem. Ubrany był jak przeciętny chłop, mimo, że głodem nie przymierał, starał się nie wyróżniać strojem, zaoszczędziło mu to już wielokrotnie kłopotów. Mimo, że szedł z wyraźnym trudem nigdy nie zaproponowano mu podwiezienia furmanką, powszechnie uważano taki gest za przynoszący nieszczęście z racji tego czym się zajmował. Nie dbał o to. Unikał ludzi, poza tymi nielicznymi dniami, kiedy wiedział na pewno, że znajdzie zatrudnienie. A teraz był o tym przekonany, dlatego zmierzał do wsi. W okolicznych osadach dowiedział się, że w dolinie od wielu tygodni nie padał już deszcz tej wiosny. Wiedział, że będzie potrzebny. Wiedział też, że ludzie zapłacą więcej niż zwykle, jeśli chcą mieć co jeść zimą. Nie przeszkadzała mu obecność popa we wsi, jemu to nic nie komplikowało, za dodatkową dyskrecję chłopi zapłacą więcej. Później i tak się ktoś na spowiedzi wygada. Zmierzał do wsi, na przylegających polach nie było nikogo, zbyt gorąco nawet jeśli to był maj na pracę w południe. Nagle przy pierwszych budynkach poczuł mrówki w zdeformowanej ręce. Już wiedział, że być może znajdzie dodatkowe zatrudnienie, lepiej płatne, a związane z tym, co rodziło się w pewnej młodej głowie w te wsi.......

piątek, 7 listopada 2008

boję się

Zawsze, gdy wiem, że będę widział mojego synka we wstecznym lusterku, boję się. Czasami przed długą trasą mam zarwaną noc. Nie mogę w nocy spać i wstaję wcześnie. Nie chodzi nawet o to, że się boję, że ja popełnię błąd. To też. Ale boję się, że się stanie coś, na co nie mam wpływu. Że zaistnieją warunki na drodze, takie, że nie będzie można uniknąć kolizji, która skończy się źle. Mam zaufanie do własnych umiejętności, ale prawda jest taka, że im więcej robisz kilometrów tym większa szansa na wypadek. A synek wsiada do auta z zaufaniem do rodziców, którzy go ciągną gdzieś daleko. Bez problemów zasypia w długiej trasie. Oby ten sen nigdy nie był gwałtownie przerwany. Ani jego ani innych maluszków........

czwartek, 6 listopada 2008

Żernica Wyżna

Wracamy do Żernicy. Niedaleko drogi pomiędzy starymi jabłoniami, które dobry gospodarz już dawno by wyciął natykam się na poletko barwinka. Koniec kwietnia - teraz kwitnie najpiękniej. Rosnące drzewa nie pozostawiają wątpliwości, gdzie było gospodarstwo. Po murach nie został ślad. Czy barwinek rósł u gospodyni w ogródku pomiędzy innymi kwiatami? Wyobraźnia znowu zaczyna pracować. Podsuwa kolejne obrazy.
O tą porę roku wszyscy domownicy byli pewnie w polu, na słońcu wygrzewa się tylko staruszek, zbyt słaby by pomóc młodszym w pracach. Siedział na ławce na słoneczku obserwując bawiące się dzieci mając nadzieję, że droga przyprowadzi kogoś, z kim mógłby ponarzekać i opowiedzieć jak za jego młodości było. U jego stóp przeciąga się nagrzany wiosennym słońcem kocur, leniwie reagujący na ryczenie krowy na pastwisku. Gdzieś w oddali na stokach znowu zaryczała krowa. Na jabłoniach ptaki głośno chwalą nadejście wiosny, ale to kiciusia nie obchodzi- rano najadł się myszy.
Pozostały tylko jabłonie i barwinek i kwitną na przekór, co roku.................

środa, 5 listopada 2008

urlop

Kiedyś sobie policzyłem, że żyjąc średnią krajową zostaje mi około 30 urlopów w życiu. Co pomnożone przez ilość dni w urlopie jaką mam daje mi prawie 1000 dni. Wiem, że i tak nieźle, bo wiele osób ma gorzej. Wiem, że to około, ale najgorsza była świadomość, że to już policzone. Ale chodzi o coś innego, jak to liczyłem padał deszcz, że się wyjść nie chciało. I tak pada jednego dnia, a ja w myślach kasuję dni jakbym odcinał kupony - już jest 999 około. Pada kolejnego dnia, już 998. Wtedy zrozumiałem jak ważny jest każdy dzień. Nieistotne jaka pogoda, bo na to nie mam wpływu, ale co będę robił. Moja babcia mówiła jak za długo spałem rano, że kto śpi ten nie żyje i coś w tym jest.

wtorek, 4 listopada 2008

ranne wstawanie

Nigdy mi się nie chce wstawać o świcie. Przeważnie muszę bardzo pozytywnie myśleć o tym co mam szansę zobaczyć. Bardzo pomaga jak się z kimś umówię, bo wtedy głupio rezygnować. A ciepłe łóżeczko kusi, oj jak bardzo kusi. Wszystkie te pokusy nikną, gdy się widzi coś takiego.........

poniedziałek, 3 listopada 2008

za czym ja gonię.....

Śpieszę się. Każdego dnia się śpieszę. To już nawet nie chodzi o to, że śpieszę się, żeby coś zrobić. Ciągle mam wrażenie, że śpieszę się, żeby zrobić to, co już dawno powinno być zrobione. Dlatego tak bardzo cenię sobie urlop na wsi. Tam dotykam innego tempa życia. Rano siadam z kawą na progu i patrzę jak mieszkańcy się nie śpieszą. Idą na zakupy i zawsze mają czas pogadać z sąsiadem. Nawet idą jakby wolniej. Nawet kolejka w sklepie niespecjalnie przeszkadza. I wtedy kawa smakuje inaczej, a przecież jest to ta sama pita szybkimi łykami w przelocie w pracy. A jednak inaczej. Codzienne tempo życia sobie tym bardziej uświadamiam jak widzę wylegującego się kota. I zawsze mu zazdroszczę. Zazdroszczę mu dystansu do otoczenia, nawet do natrętnego fotografa przerywającego sen........

sobota, 1 listopada 2008

Wchodzę do lasu, wyłączam wszystkie dźwięki w aparacie. Idę wolno i równym krokiem, unikam nadmiernego hałasu. Rozglądam się uważnie i tak samo słucham, to przeważnie słuch pierwszy odbiera obecność zwierząt. Bardzo łatwo można odróżnić dźwięki człowieka od stałych mieszkańców lasu. O wiele trudniej zorientować się, który to z tych stałych mieszkańców jest niedaleko mnie. Słyszę charakterystyczny i niepowtarzalny dźwięk, dla niektórych wieszczący nieszczęście. Wtedy zaczynam powoli go podchodzić. Teraz poruszam się naprawdę wolno i staram się go dojrzeć pierwszy. Aparat już jest włączony, gdzieś się sam włączył w pierwszym kroku. Serce pompuje krew jakbym przebiegł kilometr, a nie szedł małymi kroczkami. Co jakiś czas przystaję. I nagle jest, wysoko na drzewie, on także mnie dostrzegł - przecież ma o wiele lepszy słuch, choć wzrok w ciągu dnia nie dopisuje. Czuję się tak jakbym dostał pozwolenie na zrobienie tego zdjęcia po tygodniu wzajemnych podchodów na tej górze........