sobota, 19 grudnia 2009

Ditkowa werhołyna


Słońce krwawo zachodziło nad górami. Chmarnik wiedział, że wróżyło to nie tylko wiatr następnego dnia, ale też przystęp nowe diktów harce we wsi. Czekał skulony pod okapem obory bacznie obserwując otoczenie. Tak jak poprzedniej nocy wyposażony w krzyżyk, pokropiony święconą wodą i na wszelki wypadek obwieszony czosnkiem i innym zielem, którego nazw nie chciał wyjawić wdowcowi. Wieczór był gorący i parny, a chmary owadów kłębiły się u wejścia do stajni, co chwila przelatywał między nimi wygłodniały nietoperz chwytając co większą ofiarę. Chmarnik cierpliwie czekał obserwując otoczenie. Zmrok gęstniał, jedynie lampa w oknie chałupy rzucała snop światła na część podwórza. W niedalekich drzewach odezwał się złowieszczo puszczyk, zupełnie jak poprzedniej nocy pójdźka. Zapadła cisza. Nawet owady znikły, bo umilkło bzyczenie, które jeszcze chwilę temu wyraźnie słyszał. Znowu odezwała się sowa, a może to nie była sowa. Nie dałby za to złamanego grosza, przecież tyle razy nocował w lesie i słyszał pohukiwanie tych nocnych myśliwych, ale ten był jakiś inny, a może to tylko przerażona wyobraźnia podpowiadała mu lękliwe obrazy. Coś zaszurało za węgłem, nieśmiały chichot powoli narastał jak u dziecka ubawionego krotochwilą. Zza rogu wybiegło nagie dziecko roześmiane na cały głos, stawiało nieporadnie kroki chwiejąc się z boku na bok, ale cały czas się śmiało na głos biegło do studni. Wdrapało się na cembrowinę po korycie, siadło na krawędzi, popatrzyło na miejsce gdzie siedział ukryty w cieniu okapu chmarnik, kiwnęło rączką do niego roześmiane jakby zapraszając go do zabawy i odchyliło do tylu głowę w śmiechu. Ciężar głowy jakby przeważył jego równowagę i zaczęło rozpaczliwie machać rączkami próbując ją odzyskać. Za późno, bezradnie runęło w ciemną czeluść studni. Chmarnik usłyszał długi krzyk i plusk. Nie ruszył się nawet. Zapadła cisza. Nagle ze studni rozległ się przeraźliwy, histeryczny śmiech. Teraz dopiero włosy stanęły mu dęba. Spodziewał się takich wypadków, choć może nie aż takich. Czekał dalej cierpliwie. Wiedział, że przystęp do domostw czarty mieli nie bez udziału kogoś ze wsi. Musiała im pomagać jakaś czarownica, to ona usuwała krzyżyki, skobki z wodą święconą i inne ludzkie ochrony od złego. Wiedział, że czarownica nie przyjdzie w ludzkiej postaci, bo ani nie może, a i szybko by została wykryta choćby przez psa łańcuchowego. Nie mógł jej nadejścia tylko przegapić. Czekał. Z pobliskiego drzewa bezgłośnie sfrunęła sowa, siadła na wysokości jego głowy, tak blisko że czuł zapach mokrych od rosy piór ptasich. Wielkie oczy mrugnęły wpatrując się w niego, ptak się w ogóle nie bał. Patrzył. Chmarnik myślał, że sowa krzyknie, ale ptak tylko patrzył. Bał się odwrócić wzrok. Czy to była czarownica? Może. Czekał dalej. Nietoperz znowu przeleciał mu tuż na głową w poszukiwaniu owadów. Zdecydowanie za blisko jak na poszukiwanie owadów. Sowa zerwała się do lotu, dostał skrzydłem w twarz, po czym ptaszysko znikło w mrokach nocy bezszelestnie. Po chwili z zarośli dobiegł go znowu krzyk tym razem pójdźki. Przenikliwe, wdzierające się do głowy :
- Póóóóóóóóóóóóóóóóóóójdź!!!
Rękawem otarł spocone czoło. Czekał. Nic się nie działo. Nawet nietoperz znikł. Cisza. Wydawała się bardziej przerażająca niż wydarzenia, których był przed chwilą świadkiem. Nieswoje wrażenie, noc powinna być pełna odgłosów. Nawet jeden pies nie zaszczekał we wsi. Poczuł szarpanie za rękaw. Zerknął. Usłyszał skrobanie o cembrowinę studni. Coś się powoli z niej gramoliło, jakby wbijało pazury w kamień. Teraz to już naprawdę miał ochotę uciec do chałupy. Nad krawędzią ukazała się głowa dziecka, które tak nieszczęśliwie tam wpadło. Wyszczerzyło ząbki do chmarnika, rezolutnie przesadziło nogę przez krawędź. Zeskoczyło na podwórze i ruszyło w jego stronę. Gdyby mógł wcisnął by się w ścianę obory, ale bardziej się już nie dało. Poszukał drżącą ręką krzyżyka na piersi i mocno go ścisnął.
- Myślisz, że możesz nas zatrzymać jakimiś krzyżykami? - drżący głos dziecięcia przeszedł w odrazę w ostatnim słowie.
Chmarnik milczał.
- To nasza wieś, ci ludzie oddali się w nasze władanie, a ty albo tu żywot zostawisz, albo pójdziesz w ich ślady - głos wibrował od syku po kuszenie, by po ostatnich słowach przejść w chichot.
Chmarnik kątem oka dostrzegł ruch tuż koło progu stajni, chwycił stylisko szpadla, wziął zamach i gwałtownie opuścił. Wprawnym ruchem wychowanego na wsi młodzieńca odciął ropusze łapę. Dzieciak zawył na ten widok, twarz zmieniła się nie do poznania, chwycił gadzisko w rękę i pędem puścił się do lasu. Chmarnik nie ścigał go. Osiągnął cel. Wiedział, że teraz bez trudu rozpozna czarownicę za dnia. Jutro będzie kuleć, tego czarty nie są w stanie wyleczyć. W domu już czekało przygotowane wiadro nafty, na które wydał ostatnie grosze, zapałki też się gdzieś znajdą.

Brak komentarzy: