niedziela, 6 grudnia 2009

Ditkowa werhołyna


Pierwszy raz karczmie chmarnik nie wypił nawet piwa. Był w takim stanie, że jakby łyknął choćby jeden kieliszek okowity, to skończyłby pod stołem przed zmrokiem. Poza tym chciał się zorientować dokładnie w co takiego wdepnął. W sumie niewiele się dowiedział, cała wieś była w ten czy inny sposób zależna od diabłów, niektórzy się tym nawet szczycili, jakby zrobili interes życia. Oni byli wolni, fizycznie wolni, ich bariera nie zatrzymywała, mogli podróżować, gdzie chcieli. Wszyscy wchodzili w układ z diabłami wcześniej czy później, komu nie potrzeba urodzaju, pieniędzy czy szczęścia w miłości. A dusza? Kto by się tam martwił na zapas. Chmarnika przeszedł dreszcz. Widać jego niewiara nie była tak pewna jak sądził, jeszcze parę godzin temu był przekonany, że nie ma Stwórcy, ale jadowity głos sączący się do mózgu napełnił jego serce strachem, tak że pragnął, by była jakaś istota, która jest przeciwieństwem złego. Widać Bóg zapomniał o tej dolinie, nawet cerkiew zarosły pokrzywy, pop ponoć nie wytrzymał i się powiesił. Karczmarz, jak dostał parę monet ekstra za posiłek, przyznał, że jeszcze jeden gospodarz się opiera diabłom, ale że go strasznie męczą. Wskazał mu drogę na folwark jak to miejscowi nazywali, bo ponoć kiedyś tam stał dom właściciela doliny, ale nie wiodło mu się i nie mając spadkobiercy umarł w samotności, a domostwa przejęli miejscowi chłopi. Chmarnik sunął powoli pod górę wsi. Niczym się wieś nie różniła prawie, poza tym, że nie widać było zróżnicowania na biedne i bogate domostwa, tutaj wszystkie były bogate. Ludzie też nie nosili się biednie. Właśnie to miało wyróżniać ten folwark, którego szukał, miała być to najbiedniejsza chałupa w całej wsi. Znalazł ją bez trudu. Trudno to nazwać chałupą nawet, wyglądała jak zawalisko belek bardziej, tak jakby nie omijała jej żadna burza. Podobnie wyglądały budynki gospodarcze, zwierzęta pasące się na pastwisku miały zapadnięte boki, jakby przetrwały tylko przypadkiem suche lato. Na progu chałupy siedział chłop, chmarnik przysiągłby, że to dziad proszalny, a nie kmieć. Pierwszy raz uwierzył w porzekadło, że jaki pan taki i kram cały. Zapadnięte policzki też wskazywały, że chłop nie dojada. Na dźwięk kroków chmarnika podniósł głowę, a ten w jego oczach zobaczył coś, co go przekonało dlaczego nie ditki nie mają do niego dostępu. Siła jaka biła z jego wejrzenia zdumiała chmarnika, nie był to durny chłopski upór, on był w pełni świadomy z kim i o co toczy walkę.
- Witajcie, w karczmie mnie do was skierowano - chmarnik nie bardzo wiedział jak zacząć.
- A to dziwne zaiste - chłop drgnął.
- Ponoć jesteście ostatni we wsi bez inkluzu ?
- A wy chcecie mi go dać ? Nie dość mnie już .....
- Nie, nie, źle mnie zrozumieliście. Nie od diabła ja. Wręcz przeciwnie. - chmarnik zaczął opowiadać jak się znalazł w dolinie i kim jest.
- Wyście ten sławny karpacki chmarnik... Hmm... To z diabłem macie nie od dziś do czynienia - na twarzy chłopa pojawił się niesmak.
- Skoro miałem z nim wspólne sprawy, to czemu ze mną postąpił jak postąpił? - chmarnik nie oburzył się na jawną pogardę.
- To prawda też. Widać nie wszystko prawda, co ludzie gadają. Co mnie jakoś nie dziwi. - twarz chłopa się rozjaśniła- chodźcie więc, wieczerzać miałem, a samemu to nawet gęby nie ma do kogo otworzyć. Nocować macie gdzie?
- Tak po prawdzie to liczyłem, że u was się miejsce może na sianie znajdzie.
Chłop już wstawał z ławki, ale zamarł i powoli popatrzył w twarz chmarnika.
- Kpicie czy naprawdę nie wiecie co tu się w nocy dzieje? - twarz jego była nieruchoma - bezpieczni tylko w chacie jesteście.
- Ja tam niestrachliwy jestem, różne rzeczy już widziałem. Głodny nie jestem, ale pogwarzyć mogę przy stole. Prowadźcie.
Chmarnik siadł na ławie przy stole. Chłop się chwilkę zakrzątnął przy kuchni i po chwili przed chmarnikiem stanął ogromna micha polewki, w której trudno się było czegoś doszukać. Chłop przeżegnał chleb i ukroił każdemu z nich dwie pajdy chleba. Jedli siorbiąc z jednej miski zagryzając chlebem. Na koniec chłop otarł rękawem usta i westchną cieżko.
- Wybaczcie tak ubogą strawę, ale bida z każdego kąta w tej chacie wyłazi.
- Widzieliście, że nie wzgardziłem. Niewielu chmarnika przygarnie i jeść da. Zresztą dzieciakiem gorzej jadałem. Nie frasujcie się tym, tylko gadajcie jak to z tymi ditkami jest.
- Ano skąd się wzięli to nietrudno zgadnąć. Nie wiada ilu ich jest, trafili na dobry grunt, wieś powoli opanowywali, bo jeden drugiemu zadrościł, a ludzie ostrzeżeń popa nie słuchali. Ludzie na początku gadali, że ditki we młynie koło potoka w lesie siedzą, ale nikt się tam nie waży teraz iść. Nowy młyn ludzie we wsi pobudowali. Tych co się im opierali, nieszczęścia spotykały, a to płód krowie spędzili, a to zboże z dymem puścili, a to dzieciak do studni wpadł. Tak całą wieś opanowali. Ja tylko zostałem i to nie wiem jak długo.
- Wyście rodziny nie mieli?
Chłop spuścił głowę gwałtownie i oparł ją na rękach wspartych na stole.
- Miałem - wyszeptał zduszonym przez łzy głosem.
- Wybaczcie nie moja to sprawa - chmarnik naprawdę był skruszony widokiem nieszczęśliwca.
- Co wam będę gadał. Chłopak już rosły był, zakochał się w jednej takiej co go odrzuciła, jako jeden z pierwszych duszę sprzedał za inkluz. Moja kobiecina z żalu zmarła jak się dowiedzieliśmy, a on odszedł z tamtą młódką. Ponoć mieszka gdzieś w dole wsi, do mnie nie zachodzi, bo wie co usłyszy.
Za oknem dał się słyszeć przeciągły głos sowy :
- Póóóóóóóóóóóójdźźźźźźźź!!
Chłop się zerwał. Przeżegnał.
- Niedoczekanie wasze!
- Siadajcie, to sowa tylko, pełno ich po lesie - chmarnik sięgnął do ręki chłopa, by go uspokoić.
- Co wy tam wiecie, cięgiem tu przesiaduje i mnie woła. W dzień może też sowa jakich tu pełno. Tak ?
Chmarnik zaniemówił.
- Jak to w dzień?
- A no tak. W dzień też się odzywa.
Chmarnikowi włoski na karku się podniosły jakby owiało go chłodne powietrze, ale przeciągu przecież w chałupie nie było. Wiedział, że nie będzie to najbardziej przerażająca rzecz jakiej doświadczy.
Chłop zdjął ze ściany krzyżyk i wianuszek czosnku.
- Macie. Wianuszek powieście na szyi, krzyżyk weźcie w ręce jak nieboszczyk. I tak się kładźcie spać na ławie koło pieca, żeby was jaka mara nie dusiła. Ja mak rozsypię na progu i parapetach, by inne złe zatrzymać. A sam idę zwierząt pilnować.
- Jak to sam? - obyczaje ludowe chmarnikowi nie było obce, to i czosnek i mak go nie zdziwił.
- A bo to pierwsza noc. Pilnować muszę, bo krowa cielna jest, a ja tutaj się jeszcze cielaka nie dochowałem. Ciągle coś płody spędza. To ich sprawka pewnie - chłop się przeżegnał.
- Pójdę ja z wami, strachliwy nie jestem, a niejedno już widziałem.
- Tylko krzyżyk sobie na szyi powieście, bo swojego widzę nie macie.
Nie tak dawno taką propozycję chmarnik, by wyśmiał, ale teraz zrobił to bez wahania.
Wyszli obaj w noc. Chłop w jednej garści niósł lampę naftową zapaloną jeszcze w chałupie,a w drugiej krzyż. Nie doszli jeszcze do obory, gdy usłyszeli głosy ze środka i tupanie przerażonych zwierząt. Głosy wibrowały w powietrzu, na zmianę śmiechy opetańcze i wycia. Chłop nie bacząc nie nieludzkie pochodzenie hałasu, chłop ruszył biegiem a chmarnik za nim. Otworzyli drzwi obory na oścież, a wtedy głosy umilkły jak nożem uciął. Chłop zaczął uspokajać przerażone zwierzęta. Odważnie wszedł między szarpiące się na uwięzi bydło kładł rękę na każdym po kolei. Stanął nagle i złapał się wolną ręką za głowę i zapłakał wskazując na ziemię.
- Widzicie i tym razem cielaka nie będzie. Zagadałem się z wami.
- Co wy gadacie. Pokażcie.
Na ziemi leżał płód krowi, ale nie taki jak by się tego chmarnik spodziewał. Nie miał głowy. Była odgryziona. Różne rzeczy widział, ale tego się nie spodziewał.
- Teraz rozumiecie. Spójrzcie jeszcze na to - chłop poświecił wyżej.
Końskie grzywy były poplecione, a ogony bydła i koni powiązane jak popadło.

Brak komentarzy: