sobota, 7 marca 2009

Przeklęty


Chmarnik nigdy nie wiedział jak się zachować w takiej sytuacji. W pocieszaniu nie był dobry, nie umiał się odnaleźć, gdy ktoś płakał. Zaczynał lubić znachorkę, chciał jej pomóc nie tylko dlatego, że miał wobec niej dług wdzięczności, ta sprawa intrygowała go coraz bardziej. Poczekał aż płacz straci na swej sile.
- Opowiedz mi - poprosił najdelikatniej jak umiał.
Znachorka pociągnęła nosem, wytarła go w skraj spódnicy.
- Zaraz wrócę. Doprowadzę się trochę do porządku i przyniosę piwa, bo to trochę potrwa - ostatnie słowa rzuciła przez ramię odchodząc w kierunku chaty.
Chmarnik nie został sam. Przyplątał się do niego kotek niecodziennej maści. Początkowo nieufnie patrzył na przybysza, by po chwili już ucierać się jego nogi. Chmarnik nigdy nie rozumiał kotów, z pozoru tak niezależne, a jednocześnie tak nachalnie domagały się pieszczot. Wziął malca na podołek i zaczął go drapać zza uchem, po chwili z gardła kotka wydobył się głęboki warkot zadowolenia, zwierzątko zamknęło oczy rozanielone i wyciągnęło się w pozornie niewygodnej pozycji. Chmarnik nie przestając pieszczoty czekał na powrót znachorki, która nadeszła niebawem niosąc dzbanek piwa i dwa gliniane kufle. Musiała obmyć twarz wodą, bo ślad płaczu znikł tak samo jak nieład we włosach przysypanych siwizną. Nalała piwa do kufli i podała chmarnikowi. Upił delikatnie, zimny napój przyjemnie chłodził piersi, a przysiągłby, że głowę również. Goryczka wyganiała pragnienie z ust, szybko opróżnił kufel do połowy. Spojrzał na rozmówczynię i cierpliwie czekał.
- Nigdy nie widziałam ojca po śmierci, to że to on jest tym duchem gaju mówili mi ludzie ze wsi, którzy go znali za życia. Ja go widziałam po raz ostatni, jak miałam 5 lat. Pamiętam ten wieczór, jakby to było wczoraj. Przyjechał późno wzburzony, nie umył się i siadł nerwowo do wieczerzy. Matka nic nie mówiła, bo wiedziała, że w takim stanie łatwo wpada w gniew. Przyniosła mu tylko gorzałki na uspokojenie, jak trochę wypił zaczął mówić. Jak wracał przez pola napotkał ciężarną cygankę z jeszcze jednym malcem w tobołku. Prosiła o podwiezienie a on odmówił. Wówczas ta wykrzyczała klątwę, nie pamiętał jaką, było coś o nieumarłym, dziecku i wilku. Ojciec trochę już wypił, więc zaczął pokpiwać, matka siedziała smutna w rogu chałupy, jakby miała inne zdanie, ale bała się głośno powiedzieć. Ojciec zasnął za stołem bredząc o cyganich klątwach. Matka mnie zabrała i położyła spać. Rano jak się obudziłam, to ojca już nie było, pojechał z sąsiadem po drzewo do lasu. Koło południa na podwórze wjechał wóz, na którym leżał ojciec. Nie żył. Matka rzuciła się na zwłoki z płaczem. Z ich wyglądu nietrudno się było zorientować jak zginął. Szczegóły opowiadał blady sąsiad. Wyjeżdżali już z lasu. Wóz był porządnie obciążony, ojciec zawsze dużo drzewa kładł. Nigdy nie siadał tylko szedł obok. Nagle na drogę wyskoczył wielki siwy basior. Koń ojca targnął się nerwowo, a wóz szarpnięty zsunął się z drogi przygniatając ojca do drzewa. Umarł ponoć charcząc "cyganka". Zanim zdołał sąsiad odsunąć wóz, ojciec już nie żył. Ojca pochowali jak trzeba na cmentarzu. Nie od razu się zaczął pokazywać. Po wielu latach. Matka już nie żyła, może i lepiej. Ci co go pamiętali, chcieli trumnę wykopać i głowę szpadlem odrąbać, ale ich pop powstrzymał. Egzorcyzmy w lesie odprawił, dało to tyle, co widziałeś. Ja nie byłam w lesie od tego czasu jak się zaczął pokazywać, boję się.
- Czy ktoś próbował inny poza popem?
- O ile mi wiadomo to nie.
- A czy ktoś próbował odnaleźć tą cygankę?
- Też nie. Teraz to pewnie ona nie żyje, albo niewiele jej brakuje.
- Najpierw musimy pójść do niego. Oboje. Teraz jak mi opowiedziałaś jak i dlaczego umarł, zaczynam rozumieć swoje sny.

Brak komentarzy: