poniedziałek, 16 marca 2009

Przeklęty


Był środek nocy. Chmarnika wyrwał z głębokiego snu stukot końskich kopyt pomieszany z turkotem poluzowanych kół wozu drabiniastego. Od razu otworzył oczy bez śladu zaspania. Czekał leżąc. Wóz się zatrzymał na podwórzu. Ktoś zastukał w okiennicę.
- Otwórzcie matko! Pomoc wasza nam potrzebna! - głos był u skraju wyczerpania.
Usłyszał ciche nieśpieszne kroki znachorki. Wstał szybko. Po chwili był przy niej z lampą naftową w dłoni. Zapalony knot rozświetlił sień. Znachorka otworzyła drzwi. Migające światło ukazało twarz wystraszonego chłopa. Zadyszany wskazał wóz. Podeszli szybko. Wszystkiego się chmarnik spodziewał, ale to co ujrzał sprawiło, rozdziawił usta jak dwulatek na widok słoja słodyczy w karczmie. Na stercie siana leżał chłopiec kilkuletni ze związanymi kończynami i patykiem w zębach. Dla znachorki widać nie było to nic nadzwyczajnego. Na wozie siedziała jeszcze kobiecina cicho pochlipując w fartuch. Teraz zerknęła na znachorkę. Ta szybko podjęła decyzję.
- Wnieście go do chaty.
Mężczyzna wziął chłopca jak niemowlę i zaniósł do kuchni. Położył na łóżku. Pozostała trójka weszła tuż za nim.
- Co z nim? - znachorka wydawała się znać odpowiedź, ale zadała to pytanie tak z przyzwyczajenia.
- Matko, on jakiś opętany, albo co. Telepie nim i rzuca, oczy wywraca i pianę toczy z ust. Jakby go nie trzymać to by sobie coś zrobił, albo język odgryzł. To go wiążemy, ale napady są coraz częstsze i dlatego przyjechaliśmy. U nas we wsi gadali, że wy zaradzicie - chłop gadał, a kobiecina tylko kiwała głową pochlipując.
- To nie jest opętanie. Może klątwa jest. Nie wiem. Ale zaradzić może bym dała radę. To co za to dacie? - znachorka była pewna siebie.
Chłop z kobieciną upadli do kolan znachorce. Teraz dla odmiany chłop zaczął chlipać, a kobiecina dukać przez łzy:
- Matko, on dla nas jedyny wnuk. Rodziców jego zaraza zabrała zeszłego lata. Nasze jedyne maleństwo i pocieszenie. Życie byśmy za niego oddali. On taki robotny i zwierzaki go tak lubią. Byście widzieli jak się śmieje.....
- Starczy! To chciałam wiedzieć! Życia waszego mi nie trzeba! Swoje będę musiała stawić. Zanieście go do izby i rozwiążcie. Sami wyjdźcie i posiedzicie tu z chmarnikiem dopóki z izby nie wyjdę cokolwiek byście słyszeli - wskazała na stojącego zaklinacza pogody. Chłop jak usłyszał z kim ma zostać to się wzdrygnął i przeżegnał.
Chmarnik się uśmiechnął i wskazał palcem chłopca. Chłop zaniósł malca do izby i rozwiązawszy go wrócił po chwili do kuchni. Znachorka wzięła garść ziół i lampę naftową, poszła do izby i zamknęła drzwi za sobą. Dziadkowie malca spojrzeli na siebie niepewni i jak na komendę siedli na ławie ciężko. Chmarnik chrząknął.
- A koń tak będzie stał? Za chałupą jest stajnia, stara ale jest.
Chłop się zerwał, a kobiecina za nim, razem pobiegli oporządzić konia. Jak wszyscy wiedzą do tego są konieczne dwie osoby. Chmarnik się uśmiechnął. Wiedział, że przesądna staruszka w życiu by nie została sama z nim w chacie. Rozpalił w piecu, nie wiadomo jak długo jechali, zaraz poczują pewnie głód. Pogrzebał w komorze i znalazł butelkę okowity. Chłop się napije, to coś opowie, a kobiecina szybciej zaśnie. Za ścianą usłyszał jęk chłopca. Małżeństwo wróciło do izby. Widać było teraz jak bardzo są zmęczeni. Niepewnie zerknęli na drzwi do izby a później na chmarnika pytająco.
- Cisza - skłamał gładko - zjecie coś, napijecie się? Ponoć na frasunek nie ma jak trunek. Jak troska chwyta, najlepsza okowita - popisał się znajomością przysłów.
Choć nerwowo, może nawet bardziej ze strachu oboje kiwnęli głowami. Ciężko siedli za stołem. Chmarnik polał do kieliszków.
- Zwą was jakoś?
Oboje znowu kiwnęli głowami.
- To jak was zwą? - chmarnika to bawiło, ale nie okazywał po sobie nic.
- Ja panie jestem Piotr, a to moja żona - widać chłop nie chciał za wiele zdradzać. Ale skoro żona nie okazała zdziwienia, to przynajmniej imię podał z nerwów prawdziwe. Bez zdziwienia chmarnik zauważył, że nie zapytali jego o imię. Nic dziwnego, wszędzie ludzie bali się takich jak on.
- To zdrowie! - uniósł kieliszek. Stuknęli się i wypili. Dziadkowe co chwila rzucali nerwowe spojrzenia na drzwi izby. Brak dźwięków wyraźnie ich uspokajał. Nie minęła długa chwila, a byli przy końcu butelki. Kobiecina wsparła się o piec głową i gładko osunęła się w sen. Za to chłop się stał wylewniejszy.
- Wyście panie ten chmarnik to tą burzę ostatnio sprowadził?
- Tak.
- Słyszałem. Ponoć by z głodu w zimie pomarli, gdyby nie wy. Teraz tu macie robotę?
- Nie. Misio mnie w lesie poranił. Drwale przywieźli, a znachorka życie zratowała.
- Nie widać po was. Dobrą rękę ma. Jej matka miała niegorszą. Tak ludzie gadają. Tylko chłopa miała nerwowego. Ponoć jak wypił do bitki się brał. Drzewo go w lesie przygnietło.
Chmarnik znalazł drugą butelkę. Pozornie zmienił temat.
- Nie wiecie nic o jakiejś osadzie cyganów w okolicy?
- Była taka kiedys. Na zarazę wymarli. Ponoć była tam jedna zamawiająca uroki.
- Znała się na tym? Stara była?
- Stara panie. Córkę miała ponoć młodą, co w ciążę zaszła z niewiadomo z kim i zmarła na drodze z dzieciakiem w brzuchu. Ponoć stara się miała mścić. Ludzie gadają, że wiele umiała, ale drogo brała.
Kogut zapiał. Ciemno jeszcze było. Ale widać świt nie daleko. Chłop jakby coś miał dodać, ale drzwi do izby się otworzyły. Znachorka się słaniała na nogach. Miała otępiały wzrok i mokre czoło. Z izby zapachniało ziołami. Znowu chmarnik nie umiał poznać jakimi.
- Udało się - znachorka podeszła do stołu i popatrzyła chmarnikowi w oczy - nalej mi.
Wychyliła szybko. Spojrzała na półprzytomnego chłopa i obudzoną babcię.
- Zdrowy będzie. Nie wróci się.
Chłop wytrzeźwiał w jednej chwili. Razem z rozbudzoną już całkiem żoną rzucili się do kolan i całowali znachorkę po rękach.
- Ale we wsi nie gadajcie jak. Nikomu. Nawet na spowiedzi. Wrócić to mogę. Teraz idźcie do niego.

Brak komentarzy: