piątek, 4 września 2009

Monastyr


Szedł wąską ścieżyną w górach. Słońce przyjemnie grzało w plecy, oddychał z trudem, zapowiadało się na burzę. Intensywny zapach kwiatów polnych wiercił w nosie, upał sprawił, że wyroiły się mrówki i wokół pełno było skrzydlatych królowych, które z niewiadomych przyczyn przyciągał pot na twarzy chmarnika. Jakkolwiek uciążliwe były owady nie przeszkadzały mu podziwiać widoków. Zawsze na szczycie góry miał pragnienie zostać tu na zawsze, daleko od ludzkich problemów i trosk życia codziennego. Spoglądając w doliny z góry nabierał dystansu, ale i tęsknoty by wracać tu ciągle. Westchnął. Przydałoby się chociaż troszeczkę wiatru, zaraz zniknęły by mrówki i nie byłoby tak gorąco. Wiatru nie było, ale za to dostał w twarz i to na jawie. Momentalnie odzyskał przytomność widzenia, a sen prysł jak wiele przed nim. Jednak był skuty kajdanami w więzieniu, a wielki osiłek z uśmiechem pełnym zadowolenia wznosił rękę do kolejnego uderzenia.
- Starczy! - stanowczy głos zakonnika zatrzymał rękę pomocnika - nie lubię niczemu nie służącej przemocy - pomocnik kiwnął głową potulnie i się wycofał.
- Na ognisko zapraszaliście jutro - powiedział z wyrzutem chmarnik.
Zakonnik spojrzał na niego uważnie z ukosa.
- Nie kpijcie ! Jutro nie ognisko, a rożen ma być. - odgryzł się zakonnik.
- No tak, nawet barana już macie podduszonego - tym razem wykazał się samokrytyką.
- Widziałeś kiedyś człowieka płonącego na stosie?
- Nigdy.
- Straszna to śmierć. Jakbyś miał pieniądze mógłbyś się okupić katu. Ogłuszyłby cię sprytnie gdzieś po drodze lub nawet nożem dźgnął - pomocnik się wyszczerzył.
- Pieniądze mi wszystkie chłopi zabrali.
- Oni przysięgają, że w karczmie przetraciłeś. Nieważne. Nie masz więc przyjdzie ci spłonąć. Na Wisielniku już stosik urychtowany. Chyba że.... - zawiesił głos jak w teatrze co go kiedyś chmarnik widział na rynku w Lisku.
- Chyba że co? - wykazał zainteresowanie wychodzącą propozycją.
- Jest pewna grupa, która ma już serdecznie dość opata i jego wyczynów. Bo musisz wiedzieć, że nie jest to pierwszy raz. Nie ważne ile razy wcześniej i gdzie. Ważne, że są ludzie, którzy mają go dość.
- Aha, i ty do nich należysz, a o tych dobrych ludziach nie wie biskup - wykazał się domyślnością chmarnik.
- Zgadza się. Wiem o czym myślisz. Nie chcemy się pozbyć biskupa. To świętobliwy człowiek, ma tylko jedną słabość i chcemy żebyś tą słabość usunął.
- Dlaczego nie wynajeliście nikogo wcześniej. Sztylet, trucizna lub z łuku z daleka - podsunął chmarnik.
- Nie godzi się nam płacić za zabójstwo - logika zakonnika nie bardzo przemawiała do rozsądku zakutego w kajdany - opat jakby coś przeczuwał, bo się strzeże, ponoć nosi nawet kolczugę pod habitem. Zostaje ktoś kto może uderzyć z dużej nawet odległości. Ty się nadajesz doskonale. Nikt nawet nie będzie winił nas.
- Rozumiem, że za to będę miał darowane wszelkie winy - chmarnik postanowił się targować.
- Nie mogę cię ot tak uniewinnić. Zrobimy to inaczej. Zarządzę próbę wody. Wiesz na czym to polega. Na pewno znasz zioła co pozwolą ci wyjść z takiej próby cało. Ciało się wyłowi. Dokonamy sakramentalnego pochówku. A w nocy cię wykopiemy. Wtedy się odwdzięczysz.
- Uhm, a co mi przeszkodzi się nie odwdzięczyć? - chmarnik się uśmiechnął najnieuczciwiej jak umiał.
- Legendy o tobie opowiadają. Uczciwy jesteś ponad miarę. Poza tym, teraz będą jeszcze większe opowiadali, żeś uciekł ze stosu i przetrwał próbę wody i z martwych wstałeś. Ludkowie lubią takie opowieści. Nikt cię nie tknie.
- Podoba mi się ta wizja. Nie wspomniałeś, że możesz nasłać na mnie tego osiłka z nożem.
Zakonnik wyszczerzony od ucha do ucha wzruszył ramionami.
- Jak go zabijesz? Mogłoby być piorunem, to się wieść rozpuści, że kara boska.
- Tym bardziej, że nosi kolczugę, więc uderzenie będzie niewątpliwie celne.
- Doszliśmy do zgody więc?
- Tak.

Brak komentarzy: