sobota, 26 września 2009

Monastyr


- Póóóóóóóóóóójdź!!!!! - krzyk sowy, której nazwa pochodziła od tego dziwnego dźwięku sprawił że osiłek kopiący grób wzdrygnął się. Szybko splunął przez ramię i przeżegnał się. Jego strach, co prawda, prawie nie miał nic wspólnego z tym, że rozkopywał świeży grób o północy. A prawie robi wielką różnicę, jak twierdzą wszyscy bywalcy karczmy. Stojący nad rozkopanym grobem zakonnik się uśmiechnął pod nosem na te zabobony kopiącego.
- Nigdy się nie zmienią. Tyle lat pracują ze mną i dalej wierzą w te gusła - pomyślał, choć kopanie na cmentarzu w tej zapadłej wiosce i jego przyprawiało o ciarki. Nagle nad głową bezszelestnie przeleciała mu sowa, nawet by się nie zorientował, gdyby nie podmuch powietrza owionął mu łysinę i cień zamajaczył w polu widzenia. Teraz sam odruchowo przykucnął i się przeżegnał.
- Szybciej kop ofermo - warknął.
- Mhm - niemowa tylko pomruczał w ramach zgody, w dole szpadel zastukał o drewno.
- Odkrywaj szybciej - zakonnik wydał polecenie i podał siekierę do podważenia wieka.
Chłop silny jak tur szybko podważył wieko i je wyrzucił na zewnątrz. Księżyc jak na zawołanie oświetlił twarz chmarnika.
- Hady łobaty !!! - zakonnik wykazał się znajomością lokalnych przekleństw. Ale mało kto by wytrzymał jakby ujrzał wyszczerzoną w uśmiechu twarz leżącego w grobie - ty się chyba niczego nie boisz?
- Nie ma takich co się niczego nie boją - chmarnik ujął pomocną dłoń osiłka i wstał, otrzepał z ziemi odzienie - słyszałem jak kopiecie, każdy by się cieszył, że go z grobu wyciągają.
- A jakbyśmy nie kopali też by wam do śmiechu było?
- Jakbym tylko na was polegał to bym się tu nie pchał do trumny....
Zakonnik drgnął. Widać nie wszystko uwzględnił, to naprawdę był niebezpieczny człek.
- Widać dobrze się czujesz...
- Ale jakbyście piwa mieli lub gorzałki byłoby nawet lepiej - chmarnik nie zamierzał przepuścić okazji, żeby się podrażnić. Ku jego zdziwieniu osiłek wyciągnął bukłaczek.
Chmarnik odkorkował, powąchał i pociągnął potężny łyk. Posmakował trunek w ustach, przełknął, mlasnął z zadowoleniem. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i pociągnął znowu, tym razem parę łyków.
- Dzisiaj, bo to już po północy idę wieczorem na ucztę do opata. Pożegnalną znaczy się. Jutro wyjeżdżam i wtedy możesz działać. W sumie to metody są mi obojętne - zakonnik przeszedł do rzeczy.
- Obiecałem przecież że zrobie, co trzeba. Nie wytrzeszczaj tag gał - tym razem zwrócił się do osiłka - bukłaczka cie nie oddam, lepiej grób zakop z powrotem, żeby rano się szum nie podniósł.
- Ma rację. Zakop - zakonnik wyjątkowo szybko się zgodził z chmarnikiem - a ty lepiej żebyś już odszedł, bo swoją obecność na cmentarzu jakoś wytłumaczę, ale to że z tobą gadam ciężko będzie.
- Żegnajcie. Pewnie się nie spotkamy, chyba jakby padało - chmarnik się uśmięchnął jakoś dziwnie dla zakonnika i zniknął w mroku.


Uczta trwała w najlepsze. Upał był okropny więc okna w klasztorze były pootwierane na ościerz. Najlżejszy podmuch mimo otwartych okien nie poruszał ciężkim powietrzem. Ciężkie były też głowy ucztujących od klasztornego wina i miodów. Wieczór zbliżał się tym szybciej, że zza góry ukazała się chmura, która przysłoniła zachodzące słońce. Zagrzmiało. Inkwizytor drgnął i zerknął bacznie, czy tylko jemu się to wydało podejrzane. Nikt nawet nie uniósł głowy. Wychylono kolejne zdrowie jego i opata. Przyniesiono kolejne dania. Dziewki z wioski roznosiły potrawy i zabierały brudne naczynia. Wino lało się strumieniami.
- Tutaj nic się nie zmieni- pomyślał inkwizytor - musiałem to zrobić - uspokajał sumienie.
Znowu zagrzmiało. Powietrze jakby zgęstniało jak polewka. Znikły wszędobylskie muchy, a w raz z nimi śmigające za oknem jaskółki. Chmura z granatowej zrobiła się jakby szarawa. Jasna, zbyt jasna na zwykłą burzę. Nadciągała nawałnica. Nikt z ucztujących jakby tego nie dostrzegał. Żadnych grzmotów i błyskawic. Nawałnica nadciągała powoli i cicho. O tym kiedy się rozpęta można było wnioskować tylko na podstawie zachowania zwierząt. Najpierw muchy i ptaki, teraz psy wlazły pod stół i ukryły głowy między łapami. Wzbudziło to ogólny rozbawienie.
- Może by tak okna pozamykać - nieśmiało podsunął pomysł inkwizytor.
- Przecież taka gorąco, burza ochłodzi powietrze. Chyba piorunów się nie boicie - zakpił opat. Siedział po przeciwnej stronie długiego stołu.
- To nie ja ich powinienem się bać - pomyślał inkwizytor - przeklęty chmarnik miał poczekać do jutra.
Dzierlatki stały pod ścianami i szeptały wystraszone.Burza dalej zbliżała się cicho, jak nigdy. Im bardziej się zbliżała tym bardziej kolor burzy zmieniał się od ciemno granatowego do szarego. To źle wróżyło. A powietrze stawało się coraz bardziej ciężkie, jakby naelektryzowane. Uderzył piorun. Raz. Tylko raz. Przez okno wpadła kula. Wszyscy zdrętwieli w przerażeniu. Piorun jakby się zawahał, przyhamowując na moment. Zatoczył koło nad głową inkwizytora opalając mu resztkę włosów w tempie nie pozwalającym na jakikolwiek unik, by następnie uderzyć prosto w twarz opata. Pajęczynka elektryczności rozpełzła się po jego ciele, które jeszcze chwilkę było wstrząsane drgawkami mięśni. Gdy podskakiwanie ciała ustało, cisza trwała jeszcze chwilę. Dopiero przeraźliwy krzyk dzierlatek uruchomił panikę jak zwolniona cięciwa wypuszcza strzałę. Trzeba przyznać, że zakonnicy byli dość przytomni, bo próbowali dotykać opata kijami, żeby się nie narazić na porażenie. Wreszcie któryś odważniejszy sprawdził, czy oddycha.
- Nie żyje - w jego głosie nawet nie było zdziwienia, a raczej rezygnacja.
- Co robić panie - wszystkie oczy zwróciły się na inkwizytora, który siedział z opalonymi nie tylko włosami, ale i brwiami po drugiej stronie stołu. Pod jego krzesłem widniała parująca kałuża pochodzenia której można się tylko domyślać.
- Yp, yp, ha , ha - biedaczyna nie mógł z siebie wydusić głosu. Co prawda później doszedł do władz umysłowych, ale za każdym razem gdy słyszał grzmoty, chował się do piwnicy, albo przynajmniej pod koryto.

Brak komentarzy: