niedziela, 11 października 2009

Ditkowa werhołyna


Nierówna droga prowadziła w dół do doliny. Chmarnik uważnie stawiał nogi, by nie skręcić kostki w koleinie wyrzeźbionej przez spływające potoki po burzach. Rokita zdawał się zwracać uwagę na towarzysza niż na drogę, chmarnik przypuszczał, że dalej się boi pioruna. Również wesołe paplanie diabła przypisywał lękom po niedawnej rozmowie na skrzyżowaniu, uwagę chmarnika przykuło pole prosa. Stanął jak wryty, nigdy nie widział tak dużego zboża, a rok nie należał do najbardziej urodzajnych.
- Widzisz! A ty nie chciałeś inkluza! - usłyszał szept za uchem. Szept, który odbierał wolę, sprawiał, że czuł się jakby wracał z karczmy a nie do niej dopiero szedł.
Stał jak wmurowany. Nie mógł poruszyć nawet głową, czuł jak włosy stają mu dęba, a na karku osiadała rosa z lodowatego oddechu ciągle wdzierającego słowa do umysłu:
- Każdy z was maluczkich ma słabość ! - szept, syk, falował w tonacji, szydził - twoją jest moja ulubiona - pycha. Ona ułatwia nam robotę. Myślicie, że jesteście tacy sprytni, że nie można was skusić. A teraz jesteś nasz, mamy wobec ciebie wielkie plany...
Chmarnik cały czas próbował sięgnąć do pogody, szukał burzy, wiatru, śniegu. Ciągle jednak napotykał ścianę, której nie mógł przeniknąć umysłem. Diabeł zaczął się śmiać, strasznie śmiać, nigdy nie słyszał takiego śmiechu, tak przepojonego szyderstwem. Poczuł się malutki, samotny, pozbawiony mocy.
- Co wielki chmarniku - szydził Rokita, o ile podał prawdziwe imię dmuchnął mu ucho śmierdzącym oddechem - niedawno miotałeś piorunami a teraz nawet zefirka nie możesz sprowadzić. Jak się czujesz pozbawiony mocy, słaby, wydany na łaskę zła? Prawda! Ty nawet teraz mówić nie możesz! Ale dałeś się podejść! Już nigdy nie opuścisz tej doliny, chyba że się dogadamy. Jak zmieni się twoje przywiązanie do duszy, to wiesz co robić.
Chmarnik upadł. Nagłe zwolnienie sztywności mięśni spowodowało, że padł jak ścięte drzewo. Był cały odrętwiały, powoli wracała mu władza w kończynach. Przewrócił się na plecy, diabła nie było. Powoli usiadł rozmasowując najpierw ręce, a następnie nogi. Wstał z trudem, próbował sięgnąć znowu do pogody, ale dalej nie mógł. Zaklął. Nad głową rozległ mu się tubalny przeraźliwy śmiech, który zmroził mu krew w i tak odrętwiałym ciele. Zaczął się wspinać drogą z powrotem, by po chwili uderzyć głowa w ścianę. Widział co jest przed nim, tak jak to zapamiętał schodząc, ale nie mógł zrobić kroku. Tak jakby stał przed ogromną ścianą ze szkła. Zrobił kilka kroków w lewo a później prawo, z tym samym skutkiem.
- Z deszczu pod rynnę - pomyślał - wywinąłem się inkwizycji, by dostać się do piekła na ziemi.
Ruszył drogą w dół do doliny. Szedł wolno, z każdym krokiem czuł ból w nogach jak po ogromnym wysiłku. Mimo to rozglądał się w około, takiego urodzaju na polach nie widział w żadnej dolinie. Nagle coś go zaniepokoiło. Stanął. Czegoś brakowało. Rozejrzał się. Spojrzał w niebo. Ptaków. Brakowało ptaków. To, że żadne nie latały mógł jeszcze zrozumieć, ale w przydrożnych krzakach nie było słychać radosnego i wszechobecnego ćwierkania. Dolina była jakby martwa, gdyby nie urodzajne pola. Domyślał się, że rolnicy korzystali z inkluzów. Zza zakrętem drogi zobaczył łąkę, a na niej kilka osób grabiło siano. Łąkę od drogi oddzielała skarpa na wysokość prawie dorosłego człowieka, więc z trudem dostrzegał pracujących wyżej ludzi. Ale to nie wzbudziło w nim takiego zainteresowania jak ubrana w łachmany przeraźliwie chuda kobieta, która próbowała się w gramolić na tą skarpę. Szło jej to ciężko, że nie wytrzymał:
- A drogą to nie możecie pójść?
Kobieta obejrzała się, właściwie to obróciła głowę, bo oczu nie dojrzał w głęboko nasuniętej na nie chustce. Jedynie trupioblada biel podbródka potwierdzała przeraźliwie chudą posturę właścicielki.
- Idź swoją drogą chmarniku, to nie twoja godzina zaraz wybije - szept przyniósł i zabrał wiatr. Nawet nie wiedział, czy słyszał te słowa, czy tylko wyobraźnia pracowała.
- Skąd znasz ... - chciał zapytać, ale kobieta odwróciła się weszła na łąkę. Zerknął w górę, słońce go oślepiło że postać rozpłynęła się w jaskrawym świetle. Kątem oka dostrzegł, że mężczyzna trzymający grabie bolesnym ruchem chwyta się za pierś i pada na wznak. Kobiety rzuciły się do leżącego w trawie. Po chwili rozległ się lament.

Brak komentarzy: