czwartek, 1 stycznia 2009

Chmarnik


Było późnie popołudnie. Upał nieco zelżał, ale chmarnikowi i tak się nie chciało ruszać z miejsca. Ciągle miał w ustach gorzki smak piwa. Mógłby przyciąć, że nigdy w życiu nie pił lepszego, ale rozsądek podpowiadał mu, że wcale takie najlepsze to ono nie było i po prostu po długiej drodze w takim gorącu to i woda by smakowała wyjątkowo. Niemniej jednak wolałby siedzieć w podcieniach karczmy z kolejnym kuflem w garści niż się włóczyć po wsi. Zmusił się, by wstać. Przeciągnął się jak po długim śnie, rozejrzał i skierował jakby w powrotną drogę. We wsi zaczynał się ruch tak jak o świcie. Dzieci biegały po drodze. Minęła go dziewczyna wyganiająca krowy na pastwisko. Obrzuciła go ciekawym spojrzeniem, ale gdy je odwzajemnił, szybko spuściła wzrok i zrobiła skrycie znak krzyża na piersi. Znał te przesądy, było ich wiele, ale tylko nieliczne były prawdziwe. Ten dotyczący dziewictwa akurat nie, ale mógłby to tłumaczyć pannie cały tydzień i pewnie by jej nie przekonał. Szybciej by straciła dziewictwo od spania w stogu sama po wiejskiej zabawie niż od wzroku chmarnika. Krowy leniwie przeszły obok wzniecając obłok kurzu. Nie poruszany wiatrem pył powoli opadał. Chmarnikowi to nie przeszkadzało, jego ubranie już od dawna nie nadawało się na pierwsze miejsce w procesji świątecznej. Ciekawie rozglądał się po wsi. Powyginane sztachety przydomowych ogródków skłaniały się ku drodze odsłaniając upodobania gospodyń do przeróżnego kwiecia leśnego i polnego. Niepisany wyścig na najpiękniejsze otoczenie chałupy sprawiał, że normalnie z ogródków wylewały się różne kolory tęczy. Teraz w czasie upału smutnie chyliły obsychające głowy konwalie, malwy, bodziszki i inne kwiaty. Brakowało mu też uderzającego wieczorem zapachu bzów, które wypełniały nieruchome powietrze wsi usypiając inne zmysły. Najbardziej lubił konwalie i bez, nic się nie mogło z tym równać, może jedynie później delikatny zapach jaśminu wieczorem w czerwcu, ale naprawdę delikatny. Obiecywał sobie, że gdy na starość gdzieś osiądzie to pod oknem sobie koniecznie posadzi bez i konwalie. Marzył o wieczorach, które spędzi siedząc na ławce pośród ulubionych kwiatów. Z zamyślenia wyrwał go widok grupki bab, które gwałtownie gestykulowały przekrzykując się. Na jego widok przerwały rozmowę, nawet nie siliły się ukryć zaciekawienia z jakim go obserwowały. Minął je nie zatrzymując się, nawet nie pozdrawiając Boga. Posłyszał szmer niezadowolenia, wtedy się obejrzał marszcząc brwi, szybko umilkły przestraszone. Wówczas zrozumiał co go wyrwało z zamyślenia, każda z gromadki miała coś czerwonego w ubraniu, cokolwiek, chustkę, wstążkę, przepaskę. Zastanowił się. Tak. Każdy spotkany we wsi miał coś czerwonego w ubraniu, ale dopiero jak zobaczył te baby razem to jego umysł to zarejestrował. Aż tak się bali złego spojrzenia. Znaczy się, że zagrożenie było wiadome wszystkim i że dotyczyło wszystkich. Uśmiechnął się na myśl jak reagował pop jak mu się w cerkwi mieniło na czerwono. Tam najłatwiej było o urok, na pewno nikt nie rezygnował z ochrony ze względu na popa. Jak to mówią popu datek, a diabłu ogarek, a może to było inaczej. Szedł powoli, chłopi szykowali się do wyjazdu do siana. Kładli na wozy grabie i widły, czasami sznury i powęz, jeśli planowali zwieść siano. Widać wiedzieli, że niedługo może spaść deszcz, a to znaczyło, że zgodzili się już na cenę chmarnika. Siano należało sprzątnąć jak najszybciej, bo po deszczu jaki zamierzał sprowadzić nikt nie zbierze nawet małej kopki. Z naprzeciwka jechał dobrze ubrany mężczyzna na białym koniu. Wysokie cholewy butów w powszedni dzień wskazały na kogoś znaczniejszego, zapewne właściciela tych ziem. Chmarnik nie zamierzał się zatrzymywać. Mężczyzna spojrzał na niego widząc, że ten nie planuje się ukłonić tak jak wszyscy po drodze.
- Hej ty!
Chmarnik stanął.
- Jesteś obcy w mojej wsi. Domyślam się, że jesteś owym chmarnikiem, o przybyciu którego mi doniesiono. – widząc, że chmarnik milczy pan ciągnął dalej – nieźle sobie życzysz za ten deszcz, który ponoć możesz sprowadzić na te pola….
- Nie musicie płacić panie. Ci ludzie też nie muszą. – przysłuchujący się chłopi nawet nie drgnęli.
- Akurat nie muszę. Słyszałem co zrobiłeś w Dwerniku zeszłego lata.
- Aaaaaaaaaa. Ten śnieg. Nie wiem co żeście słyszeli panie. Ale ja bardzo nie lubię być oszukiwany przy zapłacie, zresztą nikt nie lubi, a jeszcze bardziej nie lubię, gdy mi się grozi batami. Choć rozumiem dlaczego akurat batami. Tamtego szlachetkę wściekło, że jego ulubione brytany nie dały się mnie szczuć. – Chmarnik się uśmiechnął na wspomnienie. Naprawdę bardzo się starał uśmiechnąć. Wyszło jak zwykle. Pan spuścił wzrok.
- Tu cię nikt nie wygoni, zapłacimy jak uzgodnione z sołtysem. Ale wielkiej gościny też nie oczekuj. Bierz się jak najszybciej do roboty. Kiedy spadnie deszcz?
Chmarnik westchnął. Wzniósł oczy na horyzont, jakby liczył, że zobaczy nadciągające chmury.
- To nie takie proste panie. To nie jest zwykła susza. Najpierw muszę zająć się urokami.
- A tak urokami, coś słyszałem. Głupie ludzkie gadanie- zawahał się- jak to urokami? Chmarnik? Znaczy się umiesz cos więcej? Kim ty jesteś człowieku?
- Nieważne kim jestem i co umiem. Zgodziłem się sprowadzić deszcz, a nie wiedziałem jaka jest przyczyna suszy. W jednej cenie macie deszcz i odczynienie uroków.
- Kiedy?
- Do pełni 3 dni. Zdążycie posprzątać siano.
- Zatrzymaj się w karczmie, żebym wiedział, gdzie cię znaleźć.
- Tak panie- chmarnik nieznacznie skinął głową. Przynajmniej raz dobrze trafił. Pan machnął ręką na pożegnanie. Nie podał do ucałowania. To byłoby ryzykowne.
Ruszył więc dalej nieśpiesznie. Zawsze zazdrościł mieszkańcom takich wiosek nieśpiesznego życia. Mimo, że oczekiwano upragnionego deszczu nikt nie śpieszył się w pole. Życie toczyło jakby nic się nie wydarzyło. Dalej leniwie. Wyrostki wyganiały bydło na pastwiska, dorośli wychodzili w pole, dzieci biegały za swoimi rówieśnikami lub uprzykrzając życie psom i kotom. Staruszkowie szukali kogoś, kto wysłuchałby po raz kolejny ich rad z pełnego doświadczeń życia. Chmarnik mimo iż pragnął osiąść w takiej wsi na starość, wiedział, że nigdy to się ni ziści, że nigdy nie zostałby zaakceptowany. Był już znany w całych Karpatach, a jego okaleczone ciało sprawiało, że w dodatku był łatwo rozpoznawalny. Ale pomarzyć zawsze można, może powędruje gdzieś dalej. Nad morze. Tam jeszcze nie był. Minął ostatnią chałupę we wsi. Stanął. Rozejrzał się. Pod lasem zobaczył sad i pomiędzy drzewami chatynkę. Tam skierował swoje kroki. Niebawem wszedł między jabłonie, które nie miały zawiązków owoców w tym roku. Doszedł do chatynki wąską ścieżką, jakby deptaną przez jedną osobę. Widać miejscowi rzadko tu bywali. Wyszedł zza węgła i zobaczył na ławce babuleńkę. Sprawiała wrażenie, że na niego czeka.
- Pochwalony chmarniku.
- Wybaczcie babko, ale ja go nie pochwalę. Nie mam za co. – powiedział podnosząc powykręcaną rękę.
Babka uśmiechnęła się bezzębnymi usty. Na kolana wskoczył jej kot. Wbrew oczekiwaniom chmarnika nie był wcale czarny. Po prostu zwykłe bure kocisko. Przeciągnął się, wyprężył ogon i po zatoczeniu koła na podołku gospodyni zwinął się w kłębek na jej kolanach.
- Siadaj. Pewnie chcesz wiedzieć, dlaczego nie poradziłam przy urokach.
- A co myślicie, że do was w konkury zachodzę?
Babka jakby chciała się zaśmiać, ale śmiech zdusił suchy kaszel. Widać staruszka popalała sobie papierosy i nie wychodziło jej to na zdrowie. Chmarnik cierpliwie czekał w nadziei, że się babka nie zadusi. Babkę aż załzawiło od tych duszności. Machnęła ręką jak tonący i odzyskała dech.
- Niby zgorzkniały, a żarty się go trzymają. A nie pogardziłabym takimi konkurami. A i ty nie wyglądasz na takiego co dziewki za nim latają – babka zachichotała.
- Gadajcie jak macie o czym. Do czego was wzywali?
- Ostatnio znaczy się. Ano zwykłe rzeczy. To się ludziom nie chciał ser robić tylko jakaś piana. To krowa poroniła. To cebula i czosnek nie schodził.
- To w każdej wsi jest.
- Z tym sobie radziłam, ale przyznam, że dużo tego było od nowego roku.
- Tego od złego spojrzenia nie znaleźliście? Mają przecież ludzie na to sposoby. Przecież umiecie obrócić złe spojrzenie przeciwko rzucającemu?
- Umiem. Sposoby też różne były. Niejedna ropucha nogę w stajni straciła. Ale nic nie dawało, nikt we wsi nie okulał…
- Znam to. Ropuch mniej, za to much przybyło.
- Nie śmiejcie się z naszych sposobów. Zawsze to działało.
- Opowiadajcie dalej.
- Później zachorowała młódka. Rozumiecie świeżo poślubiona. Wtedy zaczęły się problemy. Zachorowała mimo, że nosiła czerwoną wstążkę. Na co nie umiem powiedzieć. Coś w środku. Chudła. Słabła. Szybko do łóżka się położyła. Mnie wezwali, ale nic nie umiałam poradzić. Pierwszy raz w życiu. Widać trafiłam na mocniejszego.
- Długo umierała….
- Więc już wiecie. Niedługo. Szybko było po niej. Myśleli, że zaraza może. Ciało i chałupę spalili na wszelki wypadek. Nikt więcej nie umarł. Ale ja wiem, że to nie zaraza, bo dalej działy się te zwykle rzeczy. Znaczy się mleko, nieurodzaj i……..
- Wtedy przyszła susza.
- To też wiecie. Tak. Tego u nas nie było od wielu lat, a ja długo żyję. Zawsze o tę porę roku padało co jakiś czas. Wioska na nieurodzaj nigdy się skarżyć nie mogła. A teraz…..
- Nikomu żeście nie doradzali jak się kogoś pozbyć. Wiecie, że jakby to była wasza robota to byście nie potrafili poradzić.
- Co wy! Ja nigdy przeciwko swojej wiosce. Zdarzało się komuś doradzić i to nieraz ale z innej wioski jak krowie ziółkami płód zgonić, ale w naszej nigdy. Nigdy!
Chmarnik się zamyślił. Powoli cała historia zaczynała mu się układać w głowie.
- W której wiosce najbliżej jest zamawiaczka?
- Nie ma tu blisko nigdzie. Moja siostra żyła w sąsiedniej za górą, o tą tam. Ale zmarło jej się zeszłej zimy. A tak to nie wiem gdzie.
I znowu nie wiedział, gdzie to zło powstało. Ale to było nieważne. Musiał najpierw znaleźć osobę i poznać jego przyczynę. Ale najpierw musi coś zjeść.

Brak komentarzy: