czwartek, 12 lutego 2009

Przeklęty


Chmarnik siedział na przydrożnym głazie. Czekał, aż słońce wzniesie się ponad otaczające go drzewa i zacznie ogrzewać polanę i drogę, przy której spędził chłodną, deszczową noc. Trochę przesadził z tym deszczem w poprzedniej wiosce. Nie dość, że sam był wymoczony, jak nigdy dotąd, to jeszcze w lesie nie było suchej gałązki, żeby rozpalić ognisko na noc. Dobrze, że dzień się zapowiadał ciepły, sama myśl o słońcu już go rozgrzewała. Las milczał. Buki przetykane jodłami stały nieporuszone w oczekiwaniu na pierwsze promienie słońca. Opary mgły snuły się powoli między drzewami i trawami na polanie wywołując na przemian podziw i atawistyczny niepokój. Wydawało się, że wilgoć chce dotknąć każdej gałązki, liścia czy trawy. Mimo mgieł otulających las, słońce zaczynało lizać czubki drzew. Dziwne, że o poranku w lesie panowała cisza. Dopiero teraz chmarnik to zauważył, normalnie ptaki dawałyby już niezły koncert swoich umiejętności śpiewaczych. Las milczał. Chmarnik zaniepokoił się. Cisza była niemalże nienaturalna, wciskała się wszędzie jak mgła. Opary powoli przetaczały się nad drogą. Nagle zdziwiony zauważył, że siedzi niemalże na skrzyżowaniu dróg. Przysiągłby, że wcześniej nie było tej drogi bocznej. Widocznie zmrok i mgła przysłoniła niskie gałęzie drzew otwierające niewielkie przejście. Nagle usłyszał dźwięk. Dźwięk, którego nie sposób pomylić. Chmarnik słyszał go wielokrotnie, ale nigdy o świcie w środku lasu. Wóz żelazny ciągnięty przez konie piął się pod górę od strony głuszy leśnej, a nie od strony wsi. Chmarnik wzruszył ramionami, może ludzie kradną drzewo z lasu dziedzica. Ale zaraz sam się pacnął dłonią w czoło, nikt rozsądny by się nie wybrał w taką ulewę po drzewo, bo do lasu by nie wjechał. Zaciekawiony czekał. Z dochodzących go dźwięków wnioskował, że wóz jest porządnie obciążony. Długo to trwa. Coś tu jest nie tak. Wstał i wyjrzał na boczną drogę. Pusto. Wytężył wzrok by przebić opary mgły przetaczające się przez drogę. Nic. Dźwięk umilkł jak nożem uciął jeszcze zanim wychylił głowę. Chmarnik poczuł, że niewidzialna dłoń podnosi mu włoski na karku jakby pieszcząc każdy oddzielnie. Odetchnął głęboko i usiadł. Znowu. Znowu ten sam dźwięk. Zerwał się natychmiast i wyskoczył na drogę. Pusto. Cisza. Las wymarły gorzej niż w zimie. Teraz to już sam nie wiedział, czy ma ochotę zobaczyć ten wóz wyłaniający się z mgły. Chmarnik rozejrzał się, dla pewności splunął przez ramię. Strachliwy nie był, ale odeszła mu ochota na dalsze czekanie, by wysuszyć przemokłe ubranie i buty. Ruszył powoli drogą główną co jakiś czas zerkając przez ramię.

Brak komentarzy: