sobota, 14 lutego 2009

Przeklęty


Chmarnik szedł nieśpiesznie leśną drogą. Początkowo niecodzienne wydarzenie zaprzątało mu głowę, ale później wschód słońca rozwiał troski tak jak przeganiał z lasu poranne mgły. Nisko zawieszone słońce przestrzeliwało korony drzew wysyłając równe promienie w kierunku ściółki. Rozproszone we mgle sprawiały wrażenie podobne do światła załamanego na witrażach w kościele. Życie powracało do lasu. Różnokolorowe ptaki prześcigały się w porannych trelach, trudno było rozpoznać właścicieli przecudnych głosów, tak szybko śmigały po gałęziach. Powoli robiło się coraz cieplej, poranne mgły rzedły jakby wstydliwie umykając w cień pomiędzy drzewa. Chmarnik rozkoszował się rześkim, wilgotnym powietrzem przesyconym zapachem lasu, zapachem niemożliwym do podrobienia, takim którego nie sposób zapomnieć. To właśnie deszcz wydobywał z lasu jego esencję, sprawiał, że las tętnił, pachniał i mienił się kolorami. Tylko po deszczu ilość odcieni zieleni sprawiała, że tęcza mogła się wstydzić. Zachwyt chmarnika przerwał delikatny szum z prawej strony. Bez problemu rozpoznał biegnące zwierzęta przez las. Nie były spłoszone, nie miał się czego obawiać. Jednakże ich wielkość i kierunek biegu sprawiły, że przystanął. Biegły z wiatrem, więc nie mogły go wyczuć. Rozejrzał się, nie było się gdzie ukryć. Jeśli to jelenie lub dziki nic mu nie grozi. Ale jeśli to......
Na drogę wyskoczył mały niedźwiadek, właściwie to się wytoczył, bo się potknął na ostatnim krzaku. Poturlał się bezwładnie by wylądować przy nogach chmarnika z cichym piskiem. Chmarnik zaklął szpetnie, już nie tak cicho jak miś pisnął. Podniósł głowę jak w zwolnionym śnie, by zobaczyć jak z krzaków wypada niedźwiedzica goniąca rozbawionego potomka. Nawet nie zwolniła, w biegu bez wahania trzepnęła chmarnika łapą w pierś. Poleciał do tyłu jak szmaciana lalka, przewracając się uderzył tyłem głowy w kamień. Stracił przytomność i to mu uratowało życie. Niedźwiedzica ruszyła za znienawidzonym człowiekiem, powietrze wypełniał zapach krwi. Choć drażniło to zmysły zwierzęcia, podchodziła ostrożnie. Wiedziała, że ludzi są podstępni. Ale ten był już niegroźny. Trąciła go łapą i jeszcze raz. Nie ruszał się. Prychnęła mu w twarz. Nic. Mały niedźwiadek przestraszony siedział już w krzakach na skraju drogi. Pisnął niespokojny. Stara odwróciła głowę w jego stronę. Jeszcze raz spojrzała na nieruchome ciało. Warknęła i ruszyła za małym.
(...)
Dołek wyrwał go na chwilę z omdlenia. Wóz znowu podskoczył. Poczuł zapach świeżo skoszonej trawy. Czuł jakby głowę zgniatały mu kamienie młyńskie. W ustach miał metaliczny posmak krwi. Piersi mu rozrywał ból. Korony drzew nad głową bawiły się z oślepiającym go słońcem. Wóz ciągnięty przez konie toczył się drogą. Usłyszał rozmowę:
- Po co go ciągnięcie? I tak zdechnie. Zresztą nie szkoda, to przecież chmarnik.
- Nawet żeby pies, to nie godzi się zostawiać na drodze. Wiem kim jest i co zrobił we wsi za górą. Ale gdyby nie on, to z głodu by w zimie cała wieś poszła na żebry. I tak pewnie długo nie pociągnie. Nieźle go miszka poturbował.
- Co z nim zrobicie? Na leczeniu się nie znacie przecież?
- Zawiozę go do znachorki nad rzeką. Ona poradzi. Jak mi nogę po zgnieceniu przez drzewo poskładała.......
Wóz znowu podskoczył. Ból rozerwał świadomość chmarnika w strzępy i odesłał w sny....

Brak komentarzy: