niedziela, 1 lutego 2009

Chmarnik


Chmarnik siedział przy studni. Miał nadzieję, że nie na próżno. To była już czwarta studnia w ciągu dwóch dni, przy której przesiadywał. Założył, że skoro rzucającym uroki nie był mężczyzna, co wykluczył w niedzielę w karczmie, to musiała być kobieta. Starowinka to nie była, bo uroki były za silne. Kobieta musiała być powodowana nieszczęśliwą miłością, skoro sprowadziła aż suszę na wieś. A skoro była to młódka to musiała przychodzić po wodę do jednej z kilku studni, które jeszcze nie wyschły. Przy każdej chmarnik spędzał pół dnia wiedząc, że rytm życia na wsi sprawia, że kobiety po wodę chodziły co najmniej dwa razy dziennie zależnie od ilości domowników. Uzbrojony w cierpliwość, której mu nie brakowało, czekał więc bacznie się rozglądając. Powietrze było wciąż gorące, choć słonko zmierzało powoli za horyzont. Po całym dniu na słońcu chmarnik był znużony. Przysiągłby, że cały czas się rozgląda, ale musiał na dłużej zamknąć oczy, bo stukot nosideł na wodę go zaskoczył.
- Znowu was sołtys spił panie? - miły i delikatny głos kobiety zapytał z drwiną.
Chmarnik wręcz poczuł jak włosy na karku zaczynają żyć własnym życiem. Jego żołądek niewidzialna ręka ścisnęła, tak jak kobieta wyciska pranie. Ręka i zniekształcona część twarzy zaczęły nieznośnie swędzieć. Wiedział, że się doczekał. To była ona. Nie bał się. Wszystko, co czuł upewniało go tylko, że wreszcie spotkał odpowiedzialną za całe nieszczęście dotykające miejscowość. Milczał zbierając siły.
- Pewnie was częstował swoimi rękodziełami? - dziewczynie humor dopisywał.
Chmarnik się odwrócił. Nie bał się złego spojrzenia. Nigdy nie nosił czerwonych wstążek ani nic podobnego. Jego kalectwo skutecznie odwracało złe oczy. W oddali nad lasem jakby zagrzmiało. Powietrze zgęstniało, stało się ciężkie. Nagle znikąd pojawiły się owady, całymi rojami. Różnego rodzaju muszki, komary i gzy. Chmarnik spojrzał na dziewczynę. Była piękna. Szkoda jej.
- Dlaczego to zrobiłaś? - znowu grzmot jakby bliżej. Dziewczyna dopiero usłyszała drugi. Drgnęła i uniosła głowę, jakby niepewna, czy dobrze słyszała. Dawno przecież burzy nie było.
- Co zrobiłam?
- Dlaczego zabiłaś pannę młodą tak szybko po ślubie? - chmarnik nie bawił się w podchody. Nad lasem gromadziły się ciemne chmury. Miały osobliwy kolor, zapowiadały straszną ulewę. Nie musiał tego oglądać. Czuł to całym ciałem. Nie pierwszy raz przecież powodował nadejście burzy. Uczucie elektryczności na karku nie ustępowało, było wręcz przyjemne. Jak zaczynał władać pogodą, musiał naprawdę się skupić, teraz robił to niemalże bez udziału świadomości.
Usta dziewczyny po ostatnim pytaniu ciągle były otwarte.
- Bo ja, ja.....
- Chmarniku! Chmarniku! - gościńcem biegł prawie trzeźwy sołtys rękę wyciągając w stronę chmury.
Pora kończyć - pomyślał chmarnik.
- Bo ja, bo on powinien być mój,a ona mi go zabrała - ciągle dziewczyna osłupiała dokończyła zdanie.
Powietrze przeszyło wyładowanie. Piorun przemknął tuż nad sołtysem i uderzył dziewczynę. Prosto w głowę. Ciągle miała zdziwiony wyraz twarzy, gdy kolana się pod nią ugięły i padła na twarz w pył drogi. Sołtys wykazał się ogromnym refleksem dopiero teraz padając na ziemię, przyciskając głowę rękoma do ziemi. Chmarnik pokręcił z dezaprobatą swoją. Nie lubił tego, ale nie było innego wyjścia. Te uroki to był tylko początek, tego co mogło spotkać wieś włącznie z zarazą. Odwrócił się i dopiero teraz spojrzał na burzę. Sołtys na czworaka dotarł do dziewczyny. Bał się jej dotknąć gołą ręką, więc przez ubranie odwrócił ją.
- Pomóż mi. Trzeba ją zakopać w ziemię, to wyciągnie pierun. - sołtys błagał. Chmarnik nie reagował. Zakopywanie w ziemię było tak pomocne, jak wkładanie chorego na płuca do pieca na 3 zdrowaśki.
- Ludzieeeeee! - rozdarł się sołtys. Wzywani i tak już wychodzili z domów zainteresowani nagłą zmianą pogody. Niebo na horyzoncie rozdzierały coraz to nowe błyskawice, których siłę oznajmiały grzmoty potęgowane przez góry. Chmury wędrowały powoli, majestatycznie. Zapowiadała się długa burza, prawdopodobnie całą noc. Owady nagle znikły. Już niedługo miało zacząć padać, zawiał delikatny wiaterek od burzy.
Nagle wśród gęstniejącego tłumu jedna ze starowinek zaczęła krzyczeć, podbiegła do martwej dziewczyny i jęła tulić zwłoki. Krzyk przerodził się w płacz. Ktoś został wysłany po popa. Sołtys wstał z ziemi i popatrzył na chmarnika.
- To twoja robota? To była ona?
Chmarnik skinął głową.
- Nie mogłeś tego inaczej zrobić?
Smutne oczy chmarnika może i wyrażały wszystko, ale nie przekonały nikogo z tłumu.
- Poczekaj! Idę po pieniądze, a później się wynoś - sołtys odwrócił się do tłumu - niech nikt go nie tknie, bo będzie znowu jakieś nieszczęście!
Tłum wrogo patrzył na chmarnika otaczając go dokładnie. Nie bał się. Wiedział, że nikt go nie ruszy, przynajmniej dopóki słychać zbliżające się uderzenia piorunów. Wiedział też, że im bliższe będą to tłumek będzie rzedniał.
Sołtys pojawił się po chwili w towarzystwie popa i jeszcze paru osób. Pod nogi chmarnika rzucił zwitek banknotów. Na stojących spadły pierwsze krople deszczu. Pioruny uderzały raz za razem, ale omijały wieś. Tłumek faktycznie się przerzedził. Chmarnik wychwycił spojrzenie popa. Usta duchownego bezgłośnie wypowiedziały słowo. Chmarnik wiedział jakie.
Propastnyk.
Rozejrzał się jeszcze i ruszył w nasilającym się deszczu do lasu. Stanął jeszcze na górze pod lasem i ogarnął wzrokiem dolinę. Jedna burza to za mało, przydałaby się zlewa tygodniowa. Dla niego nie stanowiło to problemu. Zostawił zaklęcie.

Brak komentarzy: