środa, 24 lutego 2010

Hpiry


Chmarnik niemalże szedł po omacku, co chwila potykał się lub ślizgał się na rozmokniętej przez deszcz drodze. Był cały przemoknięty, w butach chlupało mu jak w stawie wójta, właściwie to i boso mógłby iść, nie byłoby różnicy. Dobrze, że deszcz nie był zimny, to ubranie przyklejone do ciała nie przyprawiało o dreszcze. Jako, że faktycznie nie było zimno w powietrzu unosiły się opary przenikające w mgłę i uciekające ku dolinom. Mimo, że było południe panowały prawie ciemności, od wielu godzin chmury zawisły ciężko nad Bieszczadami. Właściwie to niewielkim wysiłkiem mógł rozgonić zlewę, ale nie miał w zwyczaju bez powodu bawić się pogodą, co innego gdyby znalazł się jakiś klient gotów zapłacić. Chwila nieuwagi i znowu gramolił się z błota przeklinając na czym świat stoi. Musi dotrzeć do wsi jakiejś, zanocować w karczmie, najeść się i wysuszyć, no i napić się, żeby zapomnieć te parę godzin męki. Deszcz zbudził go w lesie, spał sobie w przydrożnym szałasie zostawionym przez poprzednich podróżnych. Początkowo myślał, że przetrwa deszczową noc, jak wiele już poprzednich. Nawet jak się zaczęło mu lać na głowę był skłonny czekać świtu, ale gdy woda zaczęła się wdzierać dołem do szałasu nie wytrzymał. W ten sposób wędrował nieśpiesznie od wielu godzin przemoknięty do suchej nitki. Wydało mu się nagle, że deszcz zelżał. Zerknął z nadzieję w niebo.
- Podkasuje się, żeby lepiej lunąć - zamruczał z niesmakiem połączonym ze znajomością prawideł pogody. Okrasił opinię jeszcze soczystym splunięciem przez lewe ramię, tak na wszelki wypadek, gdyby burza była spowodowana nadprzyrodzonymi siłami i ruszył dalej z niesmakiem kręcąc głową.
Droga się poszerzała, to mogło oznaczać tylko jedno - wieś. Wytężył wzrok, otarł deszcz zalewający oczy. Faktycznie jakby zamajaczyły mu bryły budynków, ale równie dobrze mogło być to jedynie pobożne życzenie. I tak nie miał innego wyjścia jak iść dalej. Im bliżej był swojego pobożnego życzenia tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jest coraz bardziej prawdziwe. Zbliżał się do wsi. Mgła prześlizgiwała się nieśpiesznie miedzy domostwami, na przemian je odsłaniając, by za chwilę skryć szczegóły zostawiając mu jedynie zarysy. Wszedł między zabudowania, stanął. Coś tutaj nie pasowało, to że go psy nie obskoczyły na wejściu do wsi go nie zdziwiło. Psy go unikały, ale że w oknach chałup nie paliły się lampy było niepokojące. W chatach na pewno było ciemniej niż na zewnątrz, a w środku dnia wszyscy nie poszliby spać. Nawet jakby pop zarządził odprawę w cerkwi też na taką nie daliby rady pójść wszyscy mieszkańcy. I ostatnia rzecz, która dopełniła podejrzeń - dym z komina. Nigdzie się nie paliło pod kuchnią. To było niemożliwe. Pierwsze chałupy musiały być puste. Może powinien się wycofać. Taki obrót wypadków nie wróżył nic dobrego. Nie bał się ani żywych ani zmarłych. Ale zarazy owszem. Ciekawość jednak zwyciężyła. Wolno ruszył do pierwszej chałupy. Na płocie wyplatanym z wikliny suszyły się garnki, za płotem ogródek pełen był kwiatów, wśród których wyniośle królowały o tą porę roku malwy. Otwarta furtka nie sprawiała trudności, podszedł do drzwi. Zastukał kosturem. Cisza. Powtórzył....... Dalej Nic. Wzdłuż ściany przesunął się do okna. Zajrzał, ale w panujących ciemnościach nie mógł nic dojrzeć. Strumień deszczówki ze strzechy celnie trafił wprost za jego kołnierz, aż wygięło mu plecy w kabłąk. Wzdrygnął się. Wrócił pod drzwi. Naparł na nie, ustąpiły. Wszedł do chałupy. Stanął. Po chwili wzrok przyzwyczaił mu się do ciemności. Z sieni wszedł do kuchni, po kolei sprawdzał każde pomieszczenie, ale nigdzie nie tylko, że nie znalazł nikogo, to wszystko wyglądało jakby mieszkańcy dopiero co opuścili chatę, by pójść na mszę. Wyszedł przed dom. Ciekawe czy podobnie jest w całym obejściu. W przylegającej do chaty szopie nie znalazł też nikogo, zajrzał do chlewika. Pusto. No rozumiał, że świnie mogły stracić życie, coś jeść ludzie musieli, ale w stajni nie było też zwierząt. Zostaje stodoła. Pełen złych przeczuć skierował kroki do ogromnych drzwi. Gdy położył rękę na klamce instynkt kazał mu się uchylić. Poczuł tylko powiew powietrza nad uchem i w drewnianych drzwiach budynku utkwiły widły rzucone z ogromną siłą. Jeszcze drewniany trzonek drgał rytmicznie, gdy chmarnik już się odwracał szukając przeciwnika. Na przeciwko niego stał ogromny mężczyzna.
- Nie jesteś hpirem - wyszeptał zdziwiony nieznajomy.



PS. Dzięki Kris za przepiękną grafikę!!!!!

Brak komentarzy: