środa, 26 listopada 2008

Zimowe sny


Siedzę na miękkim mchu. Stok góry zbiega ostro do strumienia, którego woda obmywa dokładnie kamienie pieniąc się na bardziej opornych. Wokół mnie buki ścigają się z jodłami o każdy promyk letniego słonka. Między koronami prześwituje błękit nieba. Odcienie zieleni zlewają się w jedno, by zaraz znów uwypuklić niezliczone kształty. Wiatr rozgarnia liście pozwalając słońcu igrać z cieniami. Szept wiatru brzmi jak mantra powtarzana przez mnicha. Usypia. Ptaki prowadzą radośnie dysputy bez sensu. Wdycham zapach lasu. Zapach, który jest niemożliwy do pomylenia. Już wiem, że w nocy padał deszcz. Czuję na skórze łaskotanie wiatru i ciepły dotyk słońca. Moment niemożliwy do zatrzymania. Żadne zdjęcie nie odda zapachu i doznań skóry. Nie umiem tak robić zdjęć, żeby oddać obraz. Tego się nie da nawet opisać. Oby tam wrócić jak najszybciej.

Brak komentarzy: